Debiutantka 2011-01-31 22:06:33

Najpierw wymyśliła sobie, że marzy o skrzypcach i o nauce gry na nich.
Moje wspomnienia z wychowania muzycznego w podstawówce, to lekcje ze starszym nauczycielem, który przygrywał nam właśnie na skrzypcach. Jakoś nie wspominam tego najmilej...
W Wigilię chwilowo wraz z bratanicą męża pojawił się keyboard i Majka korzystając z mojego starego jak świat śpiewnika z nutami zaczęła kombinować. Szło jej nieźle, parę kolęd nauczyła się grać z pamięci, ale chciała grać na dwie ręce, ale tu już matka wymiękła.
Potem były rozmowy z nauczycielką od muzyki ze szkoły. Sprawdziła słuch, poczucie rytmu i dała nam zielone światło. Zaczęła nawet przebąkiwać o Głogowskiej, ale na wożenie kilka razy w tygodniu po lekcjach jakoś nie mam ochoty.
Udało nam się wspólnymi siłami wyperswadować te skrzypki, to naprawdę trudny instrument, a ćwiczebne rzępolenie jest zdecydowanie ponad moje siły.
Stanęło na pianinie, jeszcze pianino nie stanęło u nas w domu, ale mamy nadzieję, że nastąpi to wkrótce, gdy załatwimy transport (okazało się, że w dalszej rodzinie jest jedno niepotrzebne i możemy je odkupić).
Natomiast dziś Majka odbyła pierwszą lekcję. Tak się szczęśliwie składa, że pani od pianina mieszka na sąsiedniej ulicy... Moja córka zachwycona, pełna zapału, pani też zadowolona, że trafiła jej się tak pełna zaangażowania uczennica.
Z powodu pianina z programu wypadł balet. Nie można mieć wszystkiego, bo po pierwsze na wszystko ani czasu ani kasy nie starczy. Trzeba było wybrać..

I to był jeden debiut, drugi odbył się przed południem bez mojej obecności. Pierwsze kroki na deskach.
Zachwycona nie była, bo dziś lekcja dotyczyła podstaw: zakładania nart, wypinania, chodzenia w nich a ona to już by chciała wpiąć się do orczyka i szusować. Pojutrze kolejne zmagania na stoku a jutro półkolonie mają w programie wyjazd na lodowisko.

Za to syn w ramach przygotowań do wyjazdu w Alpy ma treningi obejmujące spacery po lesie, które nie wzbudzają w nim entuzjazmu (bo przecież lepiej siedzieć przed kompem) oraz wyprawy celowe do sklepu. W jedną stronę koło 2 kilometrów... matka wyrodna nie chciała podwieźć :-)))

Ferie, ferie, ferie 2011-01-28 21:01:49

Udało mi się przeżyć kolejne zebranie, ufff. Jednocześnie uświadomiłam sobie, że skoro Julianna nasza panna we wrześniu tego roku zadebiutuje jako szkolniak to mam perspektywę jeszcze dwunastu lat zebrań szkolnych i wywiadówek. Odczułam to bardzo boleśnie, jeszcze bardziej bolesna okazała się perspektywa czasowa w odniesieniu do mych wiosen... Bardzo ta prawda jest brutalna.

Póki co startujemy z feriami. Z Kubą sprawa jest prosta, za tydzień bardzo bladym świtem jedzie ze swoją chrzestną i jej rodziną na narty do Austrii.
Majka chciała jechać na obóz z nauką jazdy na nartach, ale jak przeliczyliśmy, ile nas ta przyjemność będzie kosztować to z bólem serca odpuściliśmy. W szkole są organizowane półkolonie, mają w programie naukę jazdy na nartach, łyżwy i inne atrakcje, więc zapisalim...na dwa turnusy. Julianna przedszkolna będzie, bo przecież to jest dla niej najlepsze miejsce na świecie.
Popołudnia bez zajęć dodatkowych są dla nas, planujemy spacery po lesie i odkurzenie planszówek, zwłaszcza tych trochę zapomnianych.
A ja za dwa tygodnie idę na koncert, ach doczekać się nie mogę, to trochę tak, jakby ta Lizbona ciągle trwała.

Bardzo nie lubię 2011-01-27 23:34:36



...wywiadówek.

Nie mam jakby czego się obawiać, bo generalnie wiem, co mnie czeka. Odkąd mamy
dostęp do dziennika elektronicznego oceny mego syna nie mają dla mnie tajemnic.
Znając jego zachowanie, wiem czego mogę się spodziewać.

Bardzo lubię jego wychowawczynie, cenię jej mądrość i zaangażowanie w życie
klasy.

Jednak gdy siadam w ławce pod oknem wracają do mnie demony, wspomnienia, nie
wiedzieć czemu niesprecyzowane, ale jakby nie najmilsze. Nie wraca do mnie
słuchanie "Powtórki z rozrywki" na matematyce w ogólniaku ale
koszmary sprawdzianów...

Bywa towarzysko ciekawie, gdy wymieniamy się plotkami i nie wiemy, kiedy ta
wycieczka, bo generalnie w klasie syna rodzice są fajni. Ale bywa też żenująco,
gdy na ogólne informacje w stylu: "część klasy kiepsko sobie radzi z
punktualnością i ma na przykład osiemnaście spóźnień" jest reakcja
"uderz w stół" i tłumaczenie dziecka kosztem czasu reszty.

Bo naprawdę większość spraw można bez bólu załatwić indywidualnie w czasie
"w cztery oczy z rodzicami chłopaków". Czasu mi szkoda, bo ja drugi
raz specjalnie wieczorem pojechałam do miasta i żądam konkretów a nie
wodolejstwa i jałowych dyskusji. Całe szczęście, że Kuby wychowawczyni ma
wyczucie i potrafi sobie poradzić i dzięki temu byłam w szkole niecałą godzinę
a nie dwie.

Jutro ciąg dalszy i szykują się pyskówki, najchętniej bym nie poszła, ale
perfidnie przed imprezą jest występ jasełkowy dla rodziców i dziadków, więc
raczej się nie uda.

Dreszcz wywołuje we mnie myśl, że za rok będę miała to wszystko razy trzy.



Przyczyna 2011-01-18 20:27:02

"Uprzejmie proszę o usprawiedliwienie nieobecności syna Jakuba na zajęciach lekcyjnych w dniu 15 stycznia 2011 z przyczyn rodzinnych. Z poważaniem..."
 Tak to jakoś szło. Jak ktoś będzie dociekliwy: 15 stycznia była sobota, szkoła odrabiała piątek po Święcie Trzech Króli. Przyczyna rodzinna? Rodzice, którzy ewentualnie mieliby odwieźć dziecko do szkoły nie mieli ochoty wstawać w sobotę bladym świtem. Zresztą po podróżach do drugiej w nocy dzielili się wrażeniami w towarzystwie napojów wyskokowych, czyli butelki wina.

Majka też miała odrabiać w formie baliku w godzinach od 8:00 do 12:00. Odmówiła kategorycznie, po pierwsze, bo balik był obowiązkowy, po drugie hasłem przewodnim mieli być bohaterowie z kreskówek Disneya, po trzecie w katedrze był zlot flażolecistów i postanowiła reprezentować szkołę (i reprezentowała w licznej grupie czterech sztuk uczniów).

Sobocie w szkole mówimy kategoryczne nie.

6, 13 i marzenia 2011-01-17 00:33:22

10 stycznia Julianna skończyła sześć lat.
10 stycznia minęło 13 lat od chwili, gdy powiedzieliśmy sobie sakramentalne "tak".
Gdy czytam te zdania nadal trudno mi uwierzyć, że ten czas tak galopuje, że nasza najmłodsza jest już taka duża, że my razem już tyle lat, a wydaje się, że to tak niedawno wszystko się zaczęło...

10 stycznia życzenia naszej córce składaliśmy przez telefon, bo wtedy właśnie spełniało się jedno z moich wielkich marzeń. To marzenie mieści się ponad trzy tysiące kilometrów stąd i ma na imię Lizbona.
Zakochałam się w tym mieście, w wąskich uliczkach, w małych kawiarenkach, gdzie Portugalczycy wstępują na dwie minutki, żeby wypić espresso, w starych żółtych wagonikach tramwajowych.W fado zakochiwać się nie musiałam, bo odkąd obejrzałam Lisbon Story Wima Wendersa, pokochałam te smutne melancholijne dźwięki i marzyłam o usłyszeniu ich na żywo.
Przez pięć dni włóczyliśmy się po Lisbonie, wspinaliśmy się pod strome góry, podziwialiśmy zdolności mieszkańców do parkowania na stromiźnie i przy zostawieniu przez i za sobą kilku centymetrów miejsca, cieszyliśmy się wiosną, bo tam już trawa zielona, młoda, soczysta. Zwłaszcza, że opuszczaliśmy Polskę już z topniejącym śniegiem, ale zdecydowanie białą.
Pięknie było, spełniło się marzenie posłuchania fado w naturalnym otoczeniu, wśród Portugalczyków, spełniło się marzenie odwiedzenia oceanarium. Wierzę, że jeszcze tam wrócę, że tym razem zabierzemy  dzieciaki i pokażemy im rekiny i płaszczki i przejadą się z nami wagonikiem linowej kolejki nad wodami Tagu.
Ta podróż nie byłaby możliwa, gdyby nie cudowna pomoc przyjaciół, krewnych i znajomych, Gosi, która na czas naszej nieobecności adoptowała Majkę, Gosi, która u nas zamieszkała i na której Julka trenowała przesuwanie granic, przy okazji wożąc nasze najmłodsze dziecię do i z przedszkola i Ani, która wożąc do i ze szkoły swoje dzieci zabierała też Kubę. Jesteśmy im za pomoc bardzo, ale to bardzo wdzięczni. Te kilka tysięcy kilometrów stąd mogliśmy być spokojni, że dzieci są pod doskonałą opieką.

Oczywiście jest dokumentacja fotograficzna i jak tylko uda mi się dojść sprzętowo do ładu to wrzucę jakieś zdjęcia. Póki co jesteśmy po weekendowym odrabianiu zaległości urodzinowych z chrzestnymi rodzicami a ja mam oczywiście zaległości domowe z gatunku braki w zaopatrzeniu, za to nadmiar kurzu, bałaganu i ciuchów do prania.
Aha i mam mocne pragnienie, aby to już był koniec zimy. W ogrodzie mi się szykuje do kwitnięcia hiacynt, więc może coś już jest na rzeczy...

Zima mi się znudziła 2011-01-07 00:50:56

Być może za chwil parę, gdy nadejdzie odwilż i odkryje cały brud, szarzyznę i inne takie, to odszczekam, ale póki co zimie mówię stanowcze nie. Koniec, zbierać kwity, pakować manatki.
Mam już dość, chcę, żeby było ciepło, żeby dni były normalnej długości i żeby wreszcie normalnie się jeździło. żeby piec w kotłowni nie musiał chodzić na okrągło i żeby nie bolała mnie głowa na widok rachunku z gazowni.
Pewnie moje nastawienie do tej pory roku wynika po pierwsze z faktu, że mam katar gigant, który powoduje, iż nie mogę oświadczyć, że czynności życiowe w normie. Po drugie zaliczyliśmy dziś dość niebezpieczny poślizg i naprawdę niewiele nas dzieliło od znalezienia się w rowie, na boku, na dachu...
A jechaliśmy wolno, nie szarżowaliśmy, ot chcieliśmy wyprzedzić pana z pieskiem i wyrzuciło nas z koleiny.
Wyszliśmy z całej akcji bez szwanku, z niewielkim wgniotem od zaspy. Teraz wszystkich wybierających się w nasze strony instruujemy: pomalutku jechać dziesięć a nawet pięć na godzinę.
Myślę sobie, że...

Na dobry początek 2011-01-03 23:15:54

Jak już dziś wziął mnie pracowity zapał i oderwał od totalnie odjechanego Sprzysiężenia osłów złapałam za szmaty, szczotki i płyny i wyszorowałam łazienki. Potem chwyciłam za odkurzacz i na pokoju Julki zamrugało dyskretnie czerwone światełko, co oznacza, filtr zapchany, odkurzacz przegrzany zrób sobie kobieto przerwę.
No to postanowiłam wcześniej ruszyć na miasto i po drodze uzupełnic braki lodówkowe, zanim pobiorę z instytucji me liczne potomstwo.Wsiadłam do samochodu przekręciłam kluczyk i rozległ się dobrze znany mi jęk, który oznacza akumulator ci siadł, nigdzie nie pojedziesz tym samochodem w dniu dzisiejszym (nie łudź się, jutro też nie).
Sięgnęłam po rozkład jazdy i ruszyłam po oblodzonej nawierzchni na przystanek. Musiałam tak zagospodarować czas aby odebrać młodzież ze szkół i przedszkola, skoczyć z nimi coś zjeść i złapać ojca dzieci w powronej drodze z pracy, coby nas przywiózł z powrotem na wieś. Dzieci szczęśliwe, bo poczekalnia nazywa się pizzeria, ja mniej, gdyż woń pizzy skutecznie mnie przenikła (a człowiek od pralki być może dotrze we środę).

Z innej beczki: najmłodsza córka zerówkowiczka, za tydzień sześciolatka pisze jak szalona, dziś oświadczyła, że teraz będzie pisać brzydkie wyrazy i pieknie nam wykaligrafowała: DUPA WOŁOWA.
Z wrażenia schowałam głowę pod poduszkę i tam rzęziłam ze śmiechu.

Zdziwiona... 2011-01-03 11:05:18

...jestem, że o godzinie szóstej minut piętnaście nie było dziś jęków, głośnych protestów oraz postulatów mających na celu zniesienie obowiązku szkolnego.
Tym większe jest moje zdziwienie, że o dwudziestej trzeciej najmłodsza miała jeszcze do wygłoszenia z wysokości piętra kilka komunikatów, średnia musiała doczytać rozdział do końca a najstarszy "przecież czytał". "Mieliśmy być przecież wcześniej w łóżkach" poinformowano mnie. No byli... nie da się ukryć.
O dziwo rano w samochodzie byli nawet kilka minut wcześniej niż zwykle i niczego nie zapomnieli.
Pewnie perspektywa tylko trzech dni porannego wstawania a potem znów wolnych i to całych czterech dni (bo piątek decyzja rady pedagogicznej) zmobilizowały stado.
Jakby mnie kto jeszcze zmobilizował do chwycenia za odkurzacz i mopa...

Ku rzeczywistości 2011-01-01 21:47:53

Z racji całkiem bliskiego powrotu do prozy życia dziś został powołany powrotu do rzeczywistości wieczór pierwszy. Cały tydzień młodzi nasi, albo chodzili spać grubo po północy (babcia donosi, że w noc sylwestrową padli o drugiej), albo przebywali w gościach na nocowaniu, albo gościli towarzystwo na nocowaniu. Przedwczoraj rozbawione towarzystwo zatrzymało nam zegar i goście pojechali do domu o północy wierząc, ze jest dopiero jedenasta...
Dziś cisza nocna została ogłoszona o dwudziestej pierwszej, ale kiepsko idzie zasypianie, nadal słyszę z dołu odgłosy, które nie są bynajmniej chrapaniem. Jutro jeszcze pośpimy dłużej, ale w poniedziałek pobudka godzina szósta minut piętnaście.

W Nowy Rok wkroczyliśmy krokiem tanecznym, w blasku świec, w pięknym zabytkowym otoczeniu, w przemiłym towarzystwie. Dobrze było!
Wszystkim blogowym czytaczom życzę aby ten rozpoczęty ponad dwadzieścia godzin temu rok był dobrym rokiem, aby plany doczekały się realizacji a marzenia spełnienia.
info: kliknij aby zobaczyc wieksze

autor: Becia
miasto: wieś pod lasem

Historie różne poprzeczne i podłużne o Dzieciakach- rozrabiakach: Kubie, Majce i Juliance.
dzieciaki:
»Kuba
ur. 1999-06-18

» Maja
ur. 2002-04-13

»Julianna
ur. 2005-01-10

kalendarium:
NdPnWtSrCzPtSo
 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30  
mój foto.dzieciak
Moje ulubione
kategorie:

    linki: archiwum
    202420232022202120202019201820172016201520142013201220112010200920082007200620052004

    poczatek: 2004-08-18
    subskrybcja jeśli chcesz otrzymywać @ o nowych wpisach na tym blogu, wpisz swój adres e-mail poniżej: