...tak jednym słowem można by opisać miniony weekend.
Zaczęło sie banalnie od zakupów w celu uzupełnienia braków, głownie w zakresie napojów chłodzących i owoców, bo przy takich temperaturach nie mamy ochoty na bardziej konkretne jedzenie.
Po południu czekały nas emocje sportowe.
Przed startem
Płynie, a na trybunach tata i rodzeństwo skandują:
"Ma-ja, Ma-ja, dawaj, dawaj".
Dopłynęła jako pierwsza, odebrała medal za uczestnictwo, a ponieważ było jeszcze kilka wyścigów w jej kategorii wiekowej, poszłyśmy do szatni się ubierać. Dokładne czasy miały być przedstawione w późniejszym terminie, najprawdopodobniej w poniedziałek.
Jeszcze ostatnia fotka
Gdy Majka była już ubrana w suknię usłyszałam, że jest wzywana przez mikrofon. Okazało się, że...
W dzikim tempie założyła z powrotem strój i poszła na podium. Niestety matka wzruszona zdjęcia nie zrobiła. A oprócz medalu była też nagroda rzeczowa: plecak z myszką Minnie
Po zawodach nadszedł czas na zupełnie inne przeżycia.
Julka ze względu na planowany bardzo późny powrót została w domu z babcią a my mogliśmy przeżyć kilka niezwykłych godzin, będąc tak blisko, niemal na wyciągnięcie ręki (dziękuję Ci Marzenno!!!)
Było pięknie, nie sposób tego opisać słowami, były chwile radosnych śpiewów i tańców, ale i chwile głębokiej refleksji i zadumy.
Dzieciaki dzielnie wytrwały do północy i wtedy ewakuowaliśmy się, odpuściwszy sobie przejście przez Bramę-Rybę, baliśmy się, że w powrotnej drodze utkniemy w korkach i nad ranem wrócimy do Poznania.
W przyszłą sobotę zabierany naszą najmłodszą pociechę na
Lednicę Malucha.Niedziela minęła nam w atmosferze letniego lenistwa: najpierw były lody dla naszej medalistki.
A potem szaleństwa grillowo-basenowe u przyjaciół.
Po tak intensywnym weekendzie dziś o siódmej, nie wiem, komu było gorzej budzonym, czy budzącej?