Zawrót głowy 2004-12-27 21:31:03

Ostatnie tygodnie upływają nam pod znakiem nieustannego pośpiechu, permanentnego zmęczenia i zastanawiania się, co jeszcze trzeba zrobić.
Od końca listopada ze względu na wkroczenie remontu w fazę szkodliwą dla zdrowia, prawie do połowy grudnia żyliśmy na wygnaniu. Dzieci miały co prawda więcej miejsca, towarzystwo kuzynki, jej zabawki do zabawy, ale przedszkole nie było pod nosem i całe nasze funkcjonowanie było podporządkowane dojazdom i niestety sterczeniu w gigantycznych korkach. Pierwszy tydzień upływał nam z Majką spokojnie, całe przedpołudnia siedziałyśmy sobie w domku, bawiłyśmy się, chodziłyśmy z psem (cudzym, swego nie posiadamy) na spacerki, ja znajdowałam nawet czas na poczytanie książki.
Drugi tydzień nie był już taki kolorowy, w niedzielę rozchorowała się Ola (córka mojej szwagierki) a w poniedziałek rano musiałam odwiedzić z Kuba naszą panią doktor. W ten sposób miałam pod opieką trójkę dzieci w wieku 2,5 do 5 lat, które po kilku godzinach bycia ze sobą zamieniały się w waleczne i kłótliwe bestyjki. żegnaj błogi spokoju...
Z ulgą wróciłam do domu, choć prócz polakierowanych podłóg niewiele się zmieniło, nadal częściej widywałam majstrów niż własnego męża i przemieszczając się robiłam slalom gigant między wiaderkami z farbami, workami z gipsem i tysiącami sprzętów o nieznanym pochodzeniu i przeznaczeniu. A przecież Boże Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami. Czas płynął stanowczo za szybko, miałam poczucie, że wszystko wymyka się spod kontroli, ale działałam, żeby było szybciej, żeby było. Prezenty zamawiałam przez Internet, drżąc, aby dotarły na czas; ciasto, mięso piekłam w nocy, uszka i pierogi też lepiłam w nocy. W zasadzie większość działań odbywała się po zapadnięciu zmroku, nawet okna myłam (czytać: skrobałam), jak już było ciemno.
Oczywiście po raz kolejny okazała się prawdą maksyma: chcesz liczyć na kogoś, licz na siebie. Stolarz, który miał przerobić łóżko piętrowe dla dzieci po prostu nas oszukał i okazało się, że nawet nie zaczął. Całe szczęście, że kupiliśmy materace, więc dzieci mają na czym spać. Problemem numer jeden stała się kwestia stołu, nie było szans, aby był gotowy na Wigilię. O ile codziennie można się posilać przy kuchennym blacie, to Wieczerza Wigilijna musi być jak trzeba przy stole. Dobrze, że są przyjaciele, na których zawsze można liczyć- 22 grudnia staliśmy się czasowymi posiadaczami stołu. Nasz własny będzie...wkrótce.
W czwartek wieczorem wyglądało u nas jeszcze tak, jakby Święta miały nigdy nie nadejść. W nocy dwa pokoje przeszły totalną metamorfozę, pozostałości poremontowe zostały oddelegowane do piwnicy i na balkon, podłogi i okna zostały wypucowane, na oknie zawisły firanki, meble skręcono i ustawiono. Zrobiła się druga w nocy, więc trzeba było jeszcze zapakować prezenty. Spać poszłam prawie bladym świtem...
Dzień wcześniej nie udało nam się już kupić choinki i drżałam na myśl, że tej choinki, pachnącego drzewka może nie być (ratunku, co ja powiem dzieciom), ale dotarła i została przystrojona taka ilością bombek, zabaweczek, pierników i cukierków, że chyba nie zostało na niej żadnej wolnej gałązki.
Zdążyliśmy...uff.
Było jak trzeba- sianko pod białym obrusem, opłatek, świece, wzruszenie przy składaniu sobie życzeń, tradycyjne potrawy i dwa wory prezentów, które pewien tajemniczy gość zostawił za drzwiami, zadzwonił i zwiał. Papiery zostały zdarte w 5 minut w towarzystwie okrzyków zachwytu z dwóch młodych gardziołek, potem Majka i Kuba oddali się zabawie a rodzice...wykończeni nieco po ostatnich pracowitych dniach po prostu się zdrzemnęli, żeby na Pasterce nie gorszyć nikogo chrapaniem.
Pomimo ostrych działań, wbrew temu, co mówiono wokół nie urodziłam, no bo kiedy. Czasu nie było i nadal nie ma. Planuję rozdwojenie na rok 2005 i jako osoba bardzo uparta mam nadzieję, że mi się to uda. Póki co mam jeszcze trochę do zrobienia, ale już w nieco spokojniejszym tempie.

Pierwszy... 2004-12-14 20:44:14

Pojawił się 18 grudnia 1999 roku- Kuba miał wtedy równiutko pół roku i jechaliśmy dość daleko po choinki na Boże Narodzenie, ponad 150 km. Gdy już dojechaliśmy z wielkim bagażem kilku sztuk pięknych świerków dla nas oraz krewnych i znajomych do Poznania zostałam ugryziona. Był to pierwszy ząbek naszego syna.

Prawie równo 5 lat później 3 stycznia poprzedzony kilkudniowym rozchwianiem pierwszy mleczak opuścił Kubusiową szczękę. W nocy przybyła słynna Zębowa Wróżka i przyniosła parę groszy w kopercie, nawet nie było jeszcze czasu wydać.
Na okoliczność utraty zęba wypożyczyliśmy specjalnie słynne "Dzieci z Bullerbyn", ale jeszcze nie zaczęliśmy czytać, ząb nas jednak wyprzedził.

Wiadomość z ostatniej chwili: do wysiadki szykuje się sąsiad pierwszego.
info: kliknij aby zobaczyc wieksze

autor: Becia
miasto: wieś pod lasem

Historie różne poprzeczne i podłużne o Dzieciakach- rozrabiakach: Kubie, Majce i Juliance.
dzieciaki:
»Kuba
ur. 1999-06-18

» Maja
ur. 2002-04-13

»Julianna
ur. 2005-01-10

kalendarium:
NdPnWtSrCzPtSo
 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30  
mój foto.dzieciak
w drodze
kategorie:

    linki: archiwum
    202420232022202120202019201820172016201520142013201220112010200920082007200620052004

    poczatek: 2004-08-18
    subskrybcja jeśli chcesz otrzymywać @ o nowych wpisach na tym blogu, wpisz swój adres e-mail poniżej: