Dawno nie pisałam...
Ale żyjemy... trochę pociągający nosami, trochę pokasłujący, ale jakoś się trzymamy.
W międzyczasie wiele się wydarzyło: spędziłam fantastycznie babski weekend w stolicy; nie miałam pojęcia jak bardzo trzeba mi było oderwania od prozy dnia codziennego. Szkoda, że tak szybko minęło. Ci, którzy pozostali w domu przeżyli, obyło się bez ofiar w ludziach i sprzęcie.
Postanowiłam też wziąć się za siebie i zrzucić na okoliczność wiosny co nieco, co dźwigałam tu i ówdzie ;-). Efekt na dzień dzisiejszy jest minus pięć i pół po miesiącu z kawałkiem. Moje spodnie znowu mnie lubią i taki sweterek, który dostałam a który mnie bardzo nie lubił zwłaszcza na biodrach też mnie polubił.
W zeszły czwartek wyszłam na zebranie do szkoły i gdy wróciłam jedno z moich dzieci wyglądało na zupełnie nowe...
To się nazywa fryzura pt. "tatuś chwycił za nożyczki" (wobec tego kto powinien chodzić na zebrania do szkoły?).
Maja zaczęła chodzić na zajęcia plastyczne do domu kultury, co oznacza dla mnie jeszcze jedno popołudnie poza domem, ale jest szczęśliwa i robi tam ciekawe rzeczy a ja w tym czasie mogę poczytać...na razie, bo jak będzie ładnie to będę zabierać Julkę (obok MDK-u jest fajny plac zabaw).
W tzw.międzyczasie wydarzyło się też coś, co spowodowało, że musiałam szybko skombinować garderobę o wyglądzie nieco bardziej biznesowym niż jeansy i bojówki. Jednym słowem pora na zmianę z mamy na pełny etat na mamę na pełen etat plus dodatkowe obowiązki zawodowe. Na razie nie na etat, tylko współpraca przy realizacji projektów. Trema już mnie zżera, bo zaczynam w czwartek.
Idzie nowe...
Aha i zapomniałam, że wiosna przyszła. Miło z jej strony, niech nie odchodzi, bo ją bardzo lubimy :-)