Edukacyjnie 2005-01-28 19:10:48

Maja: Wies mamusiu, my Julkę wsystkiego naucymy.
Ja: tak, na przykład czego?
Maja: lozlabiać...i tatuś będzie na nią ksycał.

Ostatniemu zdaniu towarzyszył dziki błysk w oku. Po prostu strach się bać.


Bez znieczulenia 2005-01-21 17:03:11

...czyli jak Julianna przychodziła na świat.

Trzecie dziecko jeszcze w brzuchu wyzwoliło we mnie kilka niebezpiecznych dla siebie i otoczenia instynktów. Po pierwsze planowanie: ustaliłam, że najpierw remont, potem Święta i Nowy Rok a od poniedziałku 3 stycznia można rodzić, nie planowałam jednak przeciągać sprawy w nieskończoność, jak to niektórzy sugerowali. Po drugie: mocne przekonanie o własnej niezastąpioności, które uczyniło ze mnie Zosię Samosię, która to jeszcze dzień przed porodem musi upiec szarlotkę, posprzątać tu i tam.
Plan dotyczący porodu też miałam. Po doświadczeniach z Majką stwierdziłam, że jak rodzić to tylko ze znieczuleniem zewnątrzoponowym, inaczej nie rodzę-wychodzę. Cel był jeden dotrwać w bólach do magicznych 5 cm rozwarcia, pozwolić sobie dać w kręgosłup i spokojnie urodzić.
Jak przystało na doświadczoną matkę-prawie-potrójną skurcze, które pojawiły się w nocy z niedzieli na poniedziałek nie wywołały we mnie ataku paniki, wręcz przeciwnie nieco się ociągając ruszyliśmy do szpitala, aby nie spędzić tam zbyt dużo czasu. Skurcze były całkiem solidne, co 6 minut i gdy pojawiliśmy się w Izbie Przyjęć dawały mi już ostro do wiwatu. Co z tego skoro nikogo tam nie było, stałam więc sobie i pokasływałam, aby zwrócić na siebie uwagę, jeśli ktoś tam jednak był. Bolało, więc zastanawiałam się, czy jak z bólu wgryzę się w kontuar to ktoś mnie wreszcie obsłuży. Wreszcie pojawił się zaspana pani położna, która z pewną nieufnością spojrzała, jak przyznałam się do 41 tygodnia ciąży. Ale podłączyła mnie do ktg a wtedy...skurcze zniknęły. Pojawił się jeden jedyny. Myślę sobie "wyślą mnie z powrotem do domu", ale zbadał mnie lekarz i orzekł, że mam 3cm rozwarcia, więc mogą mnie przyjąć na porodówkę. Miałam poczucie, że łaskę mi robią i wizję porodu przez kilkanaście następnych godzin. Zanim jeszcze trafiłam na porodówkę musiałam odpowiedzieć na szereg pytań, z których część była absolutnie idiotyczna.
A potem standard- ponowne podłączenie do ktg i czekanie na rozwój wypadków. Jarek umościł się w fotelu z podnóżkiem i przysypiał, bo zapowiedziałam mu, że to jeszcze potrwa a potrwa. Po jakiś dwóch godzinach pojawił się lekarz, który pozbawił mnie złudzeń - rozwarcie 1,5 cm. Lekarz okazał się dawnym znajomym, więc zaczęłam go urabiać pod kątem znieczulenia. No tak, ale na takie znieczulenie trzeba sobie zasłużyć większym rozwarciem, więc czekamy i nawet nie jest źle, bo skurcze niby są, ale całkiem znośne.
Przychodzi pani doktor w towarzystwie usg, przeprowadza pomiary i wróży mi dziecko o wadze 3300g. Korzystając z odczepienia od taśm ktg uciekam z łóżka porodowego i maszeruję po sali od drzwi do drzwi (bo to śmieszne pomieszczenie nie ma okien, ale za to drzwi z dwóch stron), skurcze zaczynają się rozkręcać, więc próbuję się rozluźnić na worku sako. W końcu pojawia się znowu lekarka, bada mnie- wreszcie postęp jest 5cm, więc domagam się znieczulenia. Mój kolega lekarz niestety robi właśnie kolejną tej nocy cesarkę, więc nie mam wsparcia, proponują mi dolargan, a jak nie pomoże to dostanę zewnątrzoponowe. Ekipa wychodzi, mnie boli tak, że mam już dość, zaczynają mi drętwieć ręce i nogi. Czuję, że...zaczynam rodzić. Wysyłam męża po pomoc a tam nikt nam nie wierzy, bo przecież przed chwilką pani doktor badała i było 5 cm. Jednak stanowczość mojego męża jest wielka i lekarka chcąc nie chcąc przychodzi i ze zdziwieniem stwierdza pełne rozwarcie. Zaczyna się wokół mnie szum, przychodzi młodziutka położna z nieszczęsnym dolarganem i nie wie, co ze sobą robić. Ja mam w oczach panikę (ja mam rodzić bez znieczulenia, nie zgadzam się, nie dam rady), ale co mi pozostaje? Dać z siebie wszystko i urodzić, nikt tego za mnie nie zrobi, muszę pozwolić córeczce wydostać się na świat. Więc sprężam się i bardzo szybciutko ją rodzę. Widzę małą kruszynkę, niesamowicie podobną do Kuby, długie nóżki, rączki, prześliczne paznokcie. Przytulam ją i jestem szczęśliwa to nasz mały- wielki cud.

Pierwszy spacer 2005-01-21 14:38:34

Julianka jest pierwszym dzieckiem w naszej rodzinie, które urodziło się zimą... Z Kubą i Majką nie było problemu; po prostu wychodziło się na spacer. Teraz sprawa spaceru zaczęła stanowić dla mnie problem: kiedy można wyjść, jak ubrać, czy nie będzie płakać na dworze i nie nałyka się zimnego powietrza...Wychodzi ze mnie matka-panikara.
Dzisiaj pani położna dała nam zielone światło na wyjście. Uff, skomplikowana sprawa. Najpierw tata składał wózek, który od ponad miesiąca stacjonował w kartonach u dzieci w pokoju, pompował koła, ja w tym czasie karmiłam Młodą, aby głód nie przerwał nam spacerku. Zrobiła kupę, trzeba było przebrać, ubrać w ciuszki wyjściowe, przy czapce zaczął się bunt na okręcie. W międzyczasie, należało tez odziać podekscytowaną Starszą Siostrę, ubrać się samemu, spakować aparat fotograficzny. Zjechać wózkiem z trzeciego pietra (bez windy), na dole złożyć dolną część z gondolką i jazda. Zaczęło padać, wiało, ale pomimo wszystko zrobiliśmy rundkę wokół osiedla. Julka spała jak suseł. Wróciliśmy do domu, oczywiście obudziła się natychmiast i zaczęła lamentować: "oj nie jadę, nie jadę, jak ja strasznie nie jadę".
Po 10 minutach wyszło słońce- to się nazywa ironia losu, świeci nadal.
Swoją drogą dobrze, że tata ma jeszcze wolne, bo sama to pewnie bym się wyszykowała gdzieś w porze kolacji. Ale jak to będzie w przyszłym tygodniu, kiedy wróci do pracy?

Prezent 2005-01-14 13:14:58

10 stycznia 1998 godzina 17.00 w kościele Ojców Dominikanów ślubujemy sobie miłość, pieczętujemy to, o czym wiemy już od dawna, że pragniemy spędzić ze sobą resztę życia.
Jesteśmy bardzo szczęśliwi.

10 stycznia 2005 mija północ, składamy sobie życzenia - to było wspaniałe wspólne 7 lat, nie żałujemy ani chwili, nasza miłość jest coraz głębsza i coraz piękniejsza.
Po drugiej w nocy wychodzimy z domu...

Jest godzina 7.49, dostajemy nasz rocznicowy prezent: waży 3270g, ma 57 cm długości i na imię Julianna. Witaj na świecie córeczko!!! Jesteś najcudowniejszym prezentem.

Za siebie 2005-01-05 17:30:17

Kuba w czwartek zagorączkował, w Sylwestra odwiedziliśmy naszą panią doktor, okazało się, że to zapalenie gardła, ale lekarstwo szybko zadziałało i po dwóch dniach Młody już szalał na całego. Postanowiłam przetrzymać go jeszcze w tym tygodniu dwa dni w domu, żeby doszedł do siebie. Ostatnio nie dane mi było kontaktować się z placówką przedszkolną, rano odprowadza go tata, a odbiera albo tata, albo babcia. Pewne informacje nie docierają...nie każdy czyta wszystkie ogłoszenia na gazetce.
Gdy dziś Jakub wrócił z przedszkola, okazało się, że odbył się bal przebierańców, no i mój syn był przebrany...za samego siebie. Całe szczęście- bez problemu, nie zrobiło to na nim większego wrażenia (podejrzewam, że ja się bardziej przejęłam). Podsumował: "wiesz mamusiu, nie byłem przebrany i nawet nie zapłaciłem a dobrze się bawiłem".
Chyba jeszcze dużo się muszę nauczyć: problemy pojawiają się tam, gdzie dla mnie nie istnieją, natomiast tam, gdzie ja je widzę wszystko jest w porządku.


Teraz tylko czekam 2005-01-04 17:47:31

W zasadzie będąc już trzy dni po tak zwanym terminie nie pozostaje mi nic innego tylko czekać. Zresztą autorytety medyczne też na wiele więcej mi nie pozwalają, mam się maksymalnie oszczędzać, jak najwięcej leżeć i nie pozwalać, aby rosło mi ciśnienie, czyli zero stresów. W związku z tym podnoszę się tylko w sytuacjach wyższej konieczności, dystansuję do rzeczywistości, hamuję przed akcjami typu "gdzieś coś trzeba posprzątać".
Przygotowania do powitania nowej członkini rodziny w zasadzie się zakończyły, w kącie pokoju stoi w kartonach wózek, łóżeczko czeka na montaż, jak już będę w szpitalu, ubranka wyprane i wyprasowane upchnięte w komodzie, leżaczek niedawno dotarł i zajęła go pewna Zośka, czyli córka mojej córki (wychodzi na to, że moja wnuczka), jestem ciekawa, czy zwolni to miejsce...swojej ciotce, czyli siostrze mojej córki :-)))
Majka jest bardzo przejęta tym, co się wydarzy i już nie może się doczekać. Często opowiada o swojej dzidzi, która urodzi się a) w Święta, b) zimą, c) na wiosnę. Wersja zależna od pory dnia, pogody za oknem i nastroju. Mgliste wyjaśnienia rodziców, że siostrzyczka urodzi się wkrótce, już niedługo nie są zbyt satysfakcjonujące dla Szanownego Starszego Rodzeństwa. Zadowalająca byłaby odpowiedź konkretna typu "piątek popołudniu". Jeszcze nie wiedzą, jak wiele się zmieni, nawet ja chyba do końca nie jestem świadoma tych zmian.
Ciągle łapię się na tym, że nie wierzę, iż w każdej chwili mogę zacząć rodzić, że to już kwestia dni, może nawet godzin. Z pewnym zdziwieniem reaguję na telefony z pytaniami: "i co urodziłaś?", bo intuicja podpowiada mi, że to jeszcze jednak potrwa kilka dni. To dlatego słynna torba nie została jeszcze spakowana, po co ma się zakurzyć? Czasami aż się dziwię, skąd we mnie tyle spokoju.




Spokojnie i leniwie 2005-01-01 16:15:11

Zdecydowanie był to najbardziej spokojny Sylwester w całym moim świadomym życiu.
Chociaż zaczęło się całkiem ciekawie, bowiem pożyczony stół trzeba było oddać pełnoprawnym właścicielom, no i mój mąż Sylwestrowe popołudnie spędzał jako stolarz-amator, w rezultacie jesteśmy posiadaczami oryginalnego, choć nieco kolebiącego się nowego mebla. Z czasem sprzęt zostanie udoskonalony i będzie super. Było jednak trochę zamieszania, hałasu wiertarki, buczenia odkurzacza i sporo śmiechu. A teraz herbatę nalewamy do 3/4 wysokości kubków, żeby sie nie wylała.
Ja obserwowałam wszystko z pozycji leżącej na sofie, bowiem czas aktywności i szaleństw mam już za sobą. Organizm w końcu zbuntował się przeciwko takiemu traktowaniu i moje ciśnienie zaczęło wchodzić w górną strefę stanów wysokich. Dostałam lekarstwa, nakaz maksymalnego oszczędzania się, mam jak najwięcej leżeć, pić hektolitry wody i kontrolować ciśnienie. No i czekać, aż coś zacznie się dziać.
Wczorajsza noc należała w związku z tym do bardzo leniwych, ulokowałam się w sypialni w towarzystwie Nałęczowianki, zaległej prasy, książek i...gdyby nie mój mąż to pewnie północ bym przespała, bo powieki opadały mi już z głośnym trzaskiem. Próby dobudzenia dwóch małych amatorów podziwiania fajerwerków zakończyły się totalnym fiaskiem, łagodne przemawianie, łaskotki, zwiększenie siły głosu, ani hałas za oknem nie były w stanie wyrwać ich z objęć Morfeusza.
Ja poszłam w ich ślady szybciutko i jest to dla mnie najbardziej rześki Nowy Rok od kilku lat.
Udało mi się zgodnie z planem dotrwać do 2005 roku w stanie odmiennym, no i teraz w zasadzie mogłabym już nawet rodzić. Ale poczekam jeszcze aż personel medyczny dojdzie do siebie, w końcu nie każdy tak ascetycznie jak ja spędzał tę noc.

Pozostaje mi teraz tylko życzyć wszystkim czytelnikom tego bloga samych dobrych dni w Nowym Roku, dużo szczęścia i uśmiechu, zdrowia dla małych i dużych i spełnienia marzeń.

info: kliknij aby zobaczyc wieksze

autor: Becia
miasto: wieś pod lasem

Historie różne poprzeczne i podłużne o Dzieciakach- rozrabiakach: Kubie, Majce i Juliance.
dzieciaki:
»Kuba
ur. 1999-06-18

» Maja
ur. 2002-04-13

»Julianna
ur. 2005-01-10

kalendarium:
NdPnWtSrCzPtSo
 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30  
mój foto.dzieciak
Kuba nadrzewny
kategorie:

    linki: archiwum
    202420232022202120202019201820172016201520142013201220112010200920082007200620052004

    poczatek: 2004-08-18
    subskrybcja jeśli chcesz otrzymywać @ o nowych wpisach na tym blogu, wpisz swój adres e-mail poniżej: