Idzie nowe 2005-06-30 23:31:03

Zmiany, zmiany...



Ledwie się przyzwyczaiłam, że moje dziecko potrafi siedzieć a okazało się, że z Julki to jest całkiem niezłe ziółko. Przez kilka dni spacerki zaczęły przypominać koszmar, bo oczu mam tylko jedną parę, a tu z jednej strony trzeba obserwować, czy Majce nie wpadnie jakiś dziwny pomysł do głowy a z drugiej pilnować Juliannę, która ma chęć szczerą wydostania się z gondoli, fachowo przerzuca nogę nad krawędź, wrzeszczy, bo chce siedzieć a matka każe leżeć i do tego spać.
W takiej sytuacji nie pozostało nam nic innego, jak przesiąść się na spacerówę. Dla mnie bomba, bo znoszenie najpierw stelaża z trzeciego piętra a potem gondolki z zawartością nadwyrężyło mój mocno juz wyeksploatowany kręgosłup. Teraz znoszę wózek w jednym kawałku, siedzisko okazało się leciutkie, a następny kurs robię już tylko z Julą.
Miłośniczka spania na brzuchu jakoś się pogodziła z tym, że teraz tylko na plecach i po zakończeniu obserwacji świata zewnętrznego powieki opadają jej z głośnym trzaskiem.



Przedwczoraj rozpoczęłyśmy też nową erę żywieniową. Postanowiłam zacząć uczyć moją mleczną pannę jedzenia łyżeczką. Na pierwszy ogień poszło słoiczkowe jabłuszko. Entuzjazmu brak!!! Za to usilne próby przejęcia łyżeczki, wybicia mi jej z ręki przy pomocy jednej z niezwykle kopliwych nóżek. Co nieco trafiło do żołądka, reszta znajdowała się: na śliniaku, na skarpetkach, na palcach własnych i matczynych, na twarzy oraz gdzie indziej. Jestem ciekawa, kiedy doczekam się przejawów entuzjazmu na widok zbliżającej się do ust łyżeczki z zawartością. Pozostaje mi testować inne smaki, może śląska z grilla spotka się z większym zainteresowaniem?

Awaria 2005-06-24 00:57:28

No i stało się. Padł. Twardy dysk a na nim cały system operacyjny i bardzo dużo ważnych rzeczy: wszystkie adresy mailowe do krewnych i znajomych, linki, moje dokumenty, przepisy kulinarne, życiorysy i listy motywacyjne. Były tam też niezarchiwizowane zdjęcia od lipca ubiegłego roku, ale na szczęście na dosłownie ostatnią chwilę zostały przerzucone na inny dysk.

Jednak piszę a to dzięki Rafałowi (pozdrawiamy i dziękujemy), który niegdyś obdarował nas płytką z Linuxem, więc mamy tymczasowe rozwiązanie. Łatwe to dla mnie nie jest, wszystko nowe, ale uczę się i oswajam,
Był już prawie skończony wpis blogowy, ale przepadł na starym dysku, więc króciutko, co się wydarzyło.

Po pierwsze Panna Julianna przedwczoraj, a właściwie przed przedwczoraj (21 czerwca) postanowiła zmienić perspektywę i usiadła. Siedzenie bardzo jej się podoba i w najbliższym czasie przesiadamy się do spacerówki.

Po drugie Kuba został zbilansowany przez naszą przemiłą pania doktor rodzinną i ku memu zdziwieniu nie wypadł z siatek centylowych, choć jest raczej na brzegach.
Wzrost: 119 cm
Waga: 20 kg
Długie i chude, ale zdrowe. Mamy wskazania do kontynuowania zajęć na basenie ze względu na skłonności do garbienia się (no tak tu rodzice nie mogą sie poszczycic prostymi plecami).

Po trzecie apeluję do wszystkich, którzy tu zaglądają, aby przysłali mi na @ swoje adresy, bo choc mój mąż prowadzi stara się i reanimuje naszego twardziela, niczym lekarze z ER to nie wiadomo, czy pacjenta uda się uratować. Na razie ciężko mówić o rokowaniach...

Pełnym gazem 2005-06-21 00:12:40

Zobaczyłam dziś rano na łokciu Majki jakiś dziwny ślad, wyglądający jak oparzenie.
Sprawa podejrzana, więc zaczęłam córkę odpytywać. No, ale Maja jak przystało na zodiakalnego barana, jak nie chce czegoś powiedzieć to nie powie i już.
Dałam jej więc trochę czasu i po chwili zaatakowałam ponownie.
Ja: Majeczko a może na rączce posmarujemy kremem, żeby się szybciej zagoiło?
M: Ja chcę, żeby to się zagoiło TELAS. Kiedy to się zagoi???
Ja: Zagoi się, zagoi, zobaczysz, posmarujemy i się szybciutko zagoi, śladu nie będzie. Ale co się stało?
M: Wcolaj, jak wlacałam z tata z pływalni to mi się włącył gaz do dechy na gólce i się psewlóciłam. Ale to jest tajemnica!!!

6 lat temu... 2005-06-18 20:19:15

...o godzinie 15.15 nie tuliłam mego Pierworodnego. Spałam, pod wpływem narkozy...Nie spodziewałam się takiego finału mej, jak się mi wydawało, bezproblemowej ciąży.
Dopiero po dwóch godzinach pokazano mi malutkiego szczuplutkiego chłopczyka.
Jak się okazało potem nie było łatwiej, Kubuś pokazał mi w pełni trudny macierzyństwa: problemy z karmieniem, ulewanie, kiepskie przybieranie na wadze, przepłakane spacery.
Z zazdrością słuchałam opowieści znajomych o dzieciach, które zasypiają na spacerze, jak tylko zaczynają się kręcić kółka wózka, najadają się w 15 minut a potem śpią kilka godzin.
Ja karmiłam godzinami a mój syn odłożony do łóżeczka zachowywał się, jakbym mu tam nasypała pinezek.

Po trudach pierwszych miesięcy potem było już coraz lepiej: pierwsze uśmiechy, pierwsze kroczki, pierwsze słowa i moje uczenie się bycia mamą małego chłopczyka.
Teraz jestem mamą dużego chłopaka, nadal chudzielca, elokwentnego, nieco szalonego, bardzo dociekliwego, kochającego wszystko, co związane z techniką, ubóstwiającego swoje młodsze siostry. Nie wiem, kiedy minęło te 6 lat...

Urodzinowa impreza odbyła się, niestety część gości nie dopisała. Niech żałują Ci, którzy nie dotarli, bo nie spróbowali tortu z truskawkami, nie wyszaleli się w kulkach, na zjeżdżalniach, nie mieli okazji zdobyć nagród w konkursach.
Jubilat właśnie rozpakował prezenty i nie wie, czym najpierw się zająć. Pewnie będą dziś trudności z zasypianiem po takim dniu pełnym wrażeń.

Sto lat kochany Kubusiu, mój jedyny Synku!!! Jesteś wspaniałym chłopakiem i bardzo, bardzo mocno Cię kocham.

Kolorowe jarmarki 2005-06-16 17:13:45

Czerwiec mojego dzieciństwa to po pierwsze czereśnie, po drugie truskawki, po trzecie zielony groszek i po czwarte włóczenie się z rodzicami po Jarmarku Świętojańskim.
Zajadanie kiełbasy z bułką na tekturowym talerzyku (wiadomo, jak wtedy zaopatrzone były sklepy mięsne), naciąganie ich na skaczące piłeczki na gumce, balony itp. jarmarczne atrakcje.
Czas liceum i studiów to było kupowanie butów "u plastyków", srebrnych kolczyków (imbryczki, filiżanki, domki) i ceramicznych koralików.
Odkąd pojawiły się dzieci Stary Rynek w czasie jarmarku odwiedza się jak się uda, bo w tygodniu trudno a w weekendy panują tam dzikie tłumy. Przejazd z wózkiem, pilnując dzieci, z których każde w swoją stronę oraz portfeli, telefonów powoduje, że po spędzeniu tam godziny kwalifikuję się do całkowitej odnowy biologicznej.
Właśnie dziś rano uświadomiłam sobie, że w sobotę zaczął się jarmark i że powinnam się udać do pracodawcy, który rezyduje w bardzo bliskiej okolicy. Młoda najedzona córka zapadła w głęboki sen w swym łóżeczku, więc postanowiłam zabrać Maję na przejażdżkę.
Okazało się, że atrakcji jest cała moc, bo dla dziecka, które podróżuje wyłącznie samochodem osobowym podróż autobusem to nie lada przyjemność. Dojechałyśmy na miejsce przez dwunastą, więc wcisnęłyśmy się w tłum: wycieczek przedszkolnych, szkolnych i emeryckich, polskich i zagranicznych i zaliczyłyśmy południową atrakcję nr 1, czyli koziołeczki, które usiłują sobie rozwalić łby. Potem wstąpiłyśmy do "firmy", gdzie załatwiałam swoje jakby zawodowe sprawy, do Empiku nabyć urodzinowy prezent dla Kuby. Kolejną atrakcją były dwa wielkie dźwigi pracujące przy budowie podziemnego parkingu.
Wróciłyśmy na Stary Rynek i podziwiałyśmy ceramiczne aniołki, wiklinowe koszyki, figurki z bursztynu, biżuterię i co tam jeszcze było. Niestety dla moich ukochanych staroci nie było tyle czasu, ile bym sobie życzyła, ale tradycji stało się zadość i skusiłam się na koraliki, tym razem drewniane (Julianka jest zachwycona, bo wreszcie ma za co ciągnąć).
Majka skonsumowała gigantycznych rozmiarów watę cukrową, obejrzała wszystkie okrutnie tandetne zabawki "made in China" pogodziła się z faktem, że balonika nie kupujemy, bo podróż autobusem może się dla niego skończyć tragicznie.
Ach, usiadłoby się w jednym z rozlicznych ogródków nad filiżanką cappucino...
Niestety wracać trzeba było do domu, do Julianny, do gotowania obiadu...autobusem, w którym ścisk i tłok i brak miejsc siedzących ku ogromnemu rozczarowaniu mej mocno już zmęczonej córki.

Niejasna truskawkowa przyszłość 2005-06-15 20:55:25

Kiedyś były czasy, kiedy Majka jadła wszystko: warzywa mogły pływać w zupie, być dodatkiem do drugiego dania, w jej menu istniały wszelkie owoce. Co dostała na talerzu zjadała z apetytem.
Było minęło...
Jestem truskawkożercą, Jarek tak samo, Kuba wciąga hurtowe ilości truskawek popijając cocktailem. Z rynku przynoszę: kilogram-znika, dwa kilo-wieczorem zostaje pusta miska, dziś przytargałam trzy kilo...już nie ma.
Majka nagabywana, kiedy zacznie jeść te pyszne owoce w zeszłym tygodniu informowała nas, że po chrzcinach Julki. Chrzciny minęły i ma teraz nową odpowiedź: "w inne jutro".
Próbowałam poznać jakieś bliższe szczegóły i spytałam, kiedy nastąpi owo enigmatyczne inne jutro. Majka zrobiła minę zdradzającą intensywne procesy myślowe i odpowiedziała:
"hmmmmm, nie zastanawiałam się jesce".
Na razie nie ma więc czwartego do wiadra truskawek...

Przydługa opowieść o chrzcinach Julianny 2005-06-14 00:10:48

Wydawać by się mogło, że przy trzecim dziecku to już rutyna, że nic nas nie zaskoczy. Przeżyliśmy już przecież sześć lat temu chrzest Kuby, który nasz synek w zasadzie cały przeryczał, bo zasnął przed wejściem do kościoła, by po kilku minutach zostać obudzonym donośnym dzwonkiem kościelnego i strasznie go to zdenerwowało.
Trzy lata temu na chrzcie Majki, najmłodszy gość, dziewięciomiesięczna Gabrysia postanowiła obalić drewniany krzyż i wszyscy łącznie z księdzem rzucali się łapać ten krzyż.

No i przyszła pora na Juliannę...
Jako, że cenie sobie indywidualne podejście i kościół parafialny, którego wielkość stadionu olimpijskiego jest nieco zbyt obszerna dla naszego ściśle rodzinnie-przyjacielskiego grona; postanowione zostało, że chrzest odbędzie się w małej kaplicy. Miejsca dla nas starczy, będzie kameralnie. Zresztą już Majka była tam chrzczona i bardzo nam się podobało. Termin został dobrany pod kątem możliwości naszego Przyjaciela z daleka, którego poprosiliśmy o ochrzczenie naszej dziewczynki. Rodzice chrzestni wybrani. Spokój olimpijski...
Pozostała jeszcze drobna, acz istotna kwestia miejsca na przyjęcie "po". Zmieszczenie w mieszkaniu 20 osób w tym ośmiorga dzieci nikomu nie wyszłoby na zdrowie, wymyśliliśmy coś innego, żeby ludzi nigdzie nie ciągać. Na terenie kościoła jest sala, w której trzy razy w tygodniu spotykają się dzieci, jest tam sporo zabawek, są duże stoły i krzesła, obok można korzystać z małego aneksu kuchennego. Sala została zarezerwowana, więc pozostało mi spać spokojnie. Znajomemu księdzu parafialnemu podrzuciłam dokumenty potrzebne do załatwienia formalności, więc wszystko szło jak z płatka.
O słodka naiwności...chrzest w sobotę.
W czwartek późnym popołudniem odkrywam, że nie mam w domu odpisu aktu urodzenia Julki a chcemy wybrać się do biura paszportowego złożyć wnioski. Łapię za słuchawkę, dzwonię do księdza i dowiaduje się, że on nie ma tego aktu, że na pewno mu nie zostawiłam, zabrałam itp., itd. itp. Roztargniona bywam, ale tym jestem na 100 procent pewna, że wszystkie dokumenty mu ostawiłam. Nie pozostaje mi nic innego, jak w urzędzie stanu cywilnego zdobyć nowy akt urodzenia, bo innego już nie mam. Dzwonię do urzędu i udaje mi się przekonać panią, żeby poczekała, aż dojadę (przez całe miasto w godzinach szczytu) i zrobiła mi odpis od ręki. Jest dobrze!!! Moja opowieść o księdzu, który zgubił dokumenty do chrztu robi wrażenie i po godzinach urzędowania papier mam w ręce.
Następnego dnia zamawiam ciasta, biorę się do pieczenia sernika a wtedy moja córka, która zwykle sypia w południe około 2 godzin budzi się i wygląda na totalnie, absolutnie wyspaną. Dziecko do leżaczka i z matką do kuchni, bo cóż, nie ma innego wyjścia. Przerabiamy program artystyczny wszystkich grzechotek oraz łyżek drewnianych, przypominam sobie piosenki: harcerskie, kombatanckie, ogniskowe, kościelne oraz ostatnie hity z llist przebojów i prezentuję memu dziecku pełen repertuar przy akompaniamencie miksera. Sernik jest na tyle uprzejmy, że nie opada.
Niepokoi mnie tylko, że nadal nie wiem, kiedy nasz osobisty kapłan z daleka przybędzie do Poznania. Smsy do niego nie docierają, błądzą gdzies w przestrzeni.
Zaprzyjaźniony ksiądz parafialny obsadzony przez nas w roli ewentualnego dublera oświadcza, że raczej nie będzie mógł. A ja jestem nadal spokojna (powtarzam to sobie co chwila), choć moja mama ku pokrzepieniu serc snuje wizje, jak to się na pewno nie uda. Grunt to wsparcie w rodzinie.
Wieczorem odbieram klucze do pomieszczeń imprezowych i gdy dzieci śpią, zostawiamy je po opieką babci i idziemy szykować. Sprzątamy, ustawiamy i nakrywamy stoły, szykujemy co się da, żeby na sobotę zostało jak najmniej. Mija północ i...okazuje się, że drzwi, którymi weszliśmy, ktoś zamknął, my klucza do nich nie mamy i jesteśmy uwięzieni w małym korytarzyku. Telefon do znajomego księdza parafialnego...jest nieodbieralny. Telefon do mamy, która korzystając ze wszystkich posiadanych numerów organizuje nam ewakuację.
W sobotę rano dostaję smsa, że Andrzej, czyli zaprzyjaźniony ksiądz z daleka jedzie do nas z Odessy, przez Warszawę, Rzym, Warszawę do Poznania i dotrze na czas. Kamień z serca, bo pomimo tego, że wiedziałam, iż nas nie zawiedzie nieco się niepokoiłam.
Przygotowania trwają: piękna sukienka od Chrzestnej Mamy, która sześć lat temu chrzciła w niej swoją córkę wyprasowana, ciasta z cukierni odebrane, obiad w zasadzie gotowy. Idziemy zanieść resztę do sali i czeka nas kolejna niespodzianka. Okazuje się, że w sali, którą nam wynajęto młodzież ma mieć próbę muzyczną. Korzystając z chwili mojej nieuwagi towarzystwo włazi, rozsiada się na krzesłach przy zastawionych stołach, częstuje paluszkami i nie zamierza się wynieść. Moja stanowczość nie robi na nich najmniejszego wrażenia, dopiero Jarkowi udaje się ich wykurzyć.
Odechciewa mi się obiadu, czuję, że żołądek zaczyna mi się zwijać w podejrzaną kulę, więc tylko dzieciaki jedzą.
Andrzej dotarł na czas, tzn. na ostatnią chwilę, bo trasa Warszawa - Poznań jest jaka jest, czyli beznadziejna. No i mogliśmy chrzcić.
Było pięknie i kameralnie, Julianna w doskonałym humorze, uśmiechami kokietowała księdza, z zadowoleniem i wielkim zainteresowaniem dała się polać święconą wodą. Jednym słowem anioł nie dziewczyna. Ja, gdy znaleźliśmy się już w kościele poczułam wielki spokój, całe napięcie ostatnich kilkunastu godzin opadło. Cieszyłam się i cieszę nadal, że te chwile dzieliłam z bardzo bliskimi memu sercu ludźmi...
Młoda chrześcijanka nie tylko z uśmiechem na ustach przeżyła mszę świętą, na imprezie zachowywała się nadal jak na bohaterkę dnia przystało. Została zmonopolizowana przez rodziców chrzestnych i do matki wróciła, żeby się posilić i zregenerować siły krótką drzemką.
11 czerwca 2005 pozostanie dla mnie dniem niezapomnianym...



Absolwentka 2005-06-08 21:04:14

Mam w domu absolwentkę, liczy sobie ona 3 lata i prawie 2 miesiące; dziś zakończyła swoją działalność w Małym Przedszkolu.
Wczoraj miałyśmy pracowity dzionek, przygotowywałyśmy laurki dla Pani Ani prowadzącej zajęcia i Pani Ani przygrywającej na keybordzie.
Do mojego dziecka jakoś z trudem dociera, że dzisiaj była nasza ostatnia wizyta w Małym Przedszkolu. Rano nabyłyśmy w kwiaciarni po kwiatku dla obu pań i ruszyłyśmy w drogę.
Dzieci na zakończeniu było niewiele, z 10-osobowej grupy przybyło tylko 6 dziewczynek.
Były dyplomy, teczka z dziełami popełnianymi na zajęciach od października, drobne upominki, słodycze. Dzieci przypomniały sobie kilka piosenek, których uczyły się w klubie i rozeszliśmy się.
Idea Małego Przedszkola na pewno oswoiła Majkę z tym, co czeka ją od września. Poza tym powiększyła repertuar muzyczny, nauczyła się zabaw typu "baloniku nasz malutki", czy "Ojciec Wirgiliusz", no i zawarła nowe znajomości.
Przyznam, że mnie też będzie brakowało środowych poranków w przedszkolu, gdzie zawsze można było poplotkować z innymi mamami.


Świetny model 2005-06-03 11:37:05

Gdyby jakiś czas temu, ktoś mi powiedział to bym nie uwierzyła, że takie modele występują w przyrodzie. Jeszcze w wieku noworodkowym potrafiła w nocy przespać ciągiem 6 godzin, obecnie zasypia około 22 i ciągiem śpi do siódmej, czasem ósmej rano i to nie koniec, przysysa się na dwadzieścia minut, odkładam ją do łóżeczka i potrafi jeszcze dwie godzinki pociągnąć. Zasypia sama, trzymana przed spaniem na rękach zbyt długo, daje do zrozumienia, że jest już zmęczona i czas do łóżeczka. Przez prawie 5 miesięcy nie było nieprzespanej nocy, jestem codziennie super wyspana. Do tego entuzjazm na widok kogoś z rodziny, połączony ze sokolim wzrokiem, głośne śmiechy, poranne pobudki z uśmiechem na ustach i radosnym gaworzeniem. Po prostu...Julianna.

W środę spotkałam na festynie w przedszkolu mamę pięciorga dzieci, najmłodsza mniej więcej w wieku Julki, no i tradycyjna rozmowa:
Pani Iksińska: a w nocy, jak śpi?Ja: świetnie, nie narzekam.Pani Iksińska: Często się budzi?
Ja: wcale...
Pani Iksińska:...(opad szczęki)

Jej córeczka zasnęła na rękach w hałasie festynowej muzyki.
Ja: Julka na rękach nie zasypia...
Pani Iksińska: a gdzie?
Ja: sama w łóżeczku...
Pani Iksińska:...(szczęka jeszcze niżej)

Pani Iksińska próbuje dalej: a kolki miała?
Ja: nie miała.

I co mam powiedzieć mamie piątki dzieci? że takie są trzecie dzieci, skoro ona z każdym miała niezłą jazdę. Po prostu mam szczęście. Trafił mi się super świetny model...dziecka.


Dzień Dziecka 2005-06-01 20:11:38

Z tej okazji moja młodzież młodsza i starsza otrzymała od swoich rodzicieli skromne upominki, które przyjęła z właściwym sobie entuzjazmem.
Po południu w przedszkolu został zaplanowany festyn rodzinny, okazało się, że po pierwsze mój małżonek pracuje do 19, więc nie weźmie udziału, po drugie babcia nie może zająć się Julką, więc musimy Małą zabrać ze sobą (w porze, w której zwykle ucina sobie drzemkę co oznacza marudę na pokładzie).
Wcześniej ufundowaliśmy nagrody na loterie fantowa, czyli tzw. gadżety od taty z pracy (kubeczek, długopisy, segregator). No i ruszyliśmy, choć pogoda festynowa nie była a nawet daleka od festynowej. Młoda załadowana do fotelika samochodowego na stelażu od wózka pierwsze pół godziny zniosła godnie, uśmiechała się do zaglądaczy. Starsze rodzeństwo krążyło po placu zabaw, oddawało się tańcom do muzyki...hmmm...podwórkowej, zajadało goferki, cukierki. Ja tankowałam kawę, aby nie spaść z ławki, bo pomimo okrutnego hałasu powieki zamykały mi się z głośnym trzaskiem i zimno mi było. Juliance też w końcu znudziły się grzechotki i donośnym głosem zażyczyła sobie na rączki. Odmówić nie było można...
Opodal dzieci grały w piłkę, o tym, że były to dzieci nie tylko w wieku przedszkolnym przekonałam się, gdy piłka z impetem wylądowała na mojej twarzy aż mi się ciemno zrobiło przed oczami i kręgosłup zgrzytnął. Wolę sobie nie wyobrażać, coby było gdyby trafiło w Julkę. Okazało się, że w loterii fantowej wygraliśmy książeczkę, kredki oraz zestaw nagród do wyboru (Majka zdecydowała się na dwie piłeczki i maskotkę).
Na szczęście cała impreza trwała tylko dwie godziny, bo jakoś nie czułam ducha, epizod z piłką dość skutecznie zepsuł mi nastrój. Jednak dzieciaki, jak to dzieciaki zadowolone wychodziły z balonami, lizakami. A Julka, jak tylko umilkła muzyka zapadła w sen i nie obudziły ją nawet moje akrobacje z odczepianiem fotelika od stelaża.
Dzień Dziecka mamy zaliczony...

Na koniec chciałabym jeszcze z okazji tego święta złożyć życzenia moim dzieciom i dzieciom czytelników tego bloga. Bądźcie zawsze radosne, szczęśliwe, mądre, otoczone miłością najbliższych, dokonujcie dobrych wyborów, niech Wasze dzieciństwo będzie beztroskie, niech spotykają Was cudowne przygody, niech cieszy Was odkrywanie świata.
info: kliknij aby zobaczyc wieksze

autor: Becia
miasto: wieś pod lasem

Historie różne poprzeczne i podłużne o Dzieciakach- rozrabiakach: Kubie, Majce i Juliance.
dzieciaki:
»Kuba
ur. 1999-06-18

» Maja
ur. 2002-04-13

»Julianna
ur. 2005-01-10

kalendarium:
NdPnWtSrCzPtSo
 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31  
mój foto.dzieciak
Młody technik
kategorie:

    linki: archiwum
    202420232022202120202019201820172016201520142013201220112010200920082007200620052004

    poczatek: 2004-08-18
    subskrybcja jeśli chcesz otrzymywać @ o nowych wpisach na tym blogu, wpisz swój adres e-mail poniżej: