Komitywa 2005-11-28 21:36:52

Trudno pogodzic interesy trojga dzieci miedzy którymi jest po trzy lata różnicy. Jak Julka zasypia i śpi w dzień wymaga minimum spokoju; wrzaski pod drzwiami pokoju i chóralne śpiewy są raczej niewskazane. Gdy Jula jest na chodzie to trzeba pilonować wszelkich zabawek o małych elementach (układanie lego wyłacznie na stole), czytanie starszym też średnio wychodzi, bo najmłodsza bezpardonowo wyrywa lekturę z ręki i zabiera się do czytanie po swojemu: doustnie i wgryza się w książkę swymi wszystkimi ośmioma zębami.
Majka układa swoje ludziki na podłodze: kolejka do wesołego miasteczka pięknie ustawiona lecz po wtargnieciu młodszej siostry wygląda jak po przejściu tajfunu.
Jednak są takie chwile, w co absolutnie trudno było by mi uwierzyć, gdybym na własne oczy nie widziała, że sześciolatek, trzylatka i dziesięciomiesięczniaczka zgodnie się bawią. Mamy w domu zabawkę pt. odpychacz, Kuba dostał go po córkach mojej koleżanki, więc ma już swoje lata ten sprzęt. Wygląda dość koszmarnie, bo jest różowy i oblepiony mnóstwem naklejek głownie zdobytych różnej maści "dzielnych pacjentów", ale nie o tym miało być.
Najlepsza zabawa jest taka: Kuba na odpychaczu, Majka papierową chorągiewką robi start i meta a Julianna jako silnik popycha zawodnika roześmiana od ucha do ucha. Po drodze matka na fotelu musi otwierac szlaban, czyli podnosić nogi. Potem zmiana i na samochód siada Maja a choragiewką wymachuje Kuba. Działają tak długo... jestem w szoku!!!

Poznańska pyra 2005-11-27 14:33:41

Ja: "Maja, co będziesz jadła na śniadanie?"
Maja: "Ziemniaczki z sosem"
Ja: ???
Maja : " no mogą być z masełem"

Poszło... 2005-11-26 20:47:05

Dzisiaj popołudniem robiąc cos w sypialni usłyszałam głośne wołanie z drugiego pokoju:" widziałaś???". Widzieć nie mogłam, bo byłam gdzie indziej.
Okazało się, że Julianna zrobiła swoje pierwsze samodzielne dwa kroki.
Wyczyn powtórzyła na oczach dumnej i wzruszonej matki kierując swe bose nóżki do łazienki. Dokumentacji fotograficznej niestety nie ma, bo lampa odmawia posłuszeństwa.

Hisoria lubi się powtarzać: Maja też zaczęła chodzić mając 10,5 miesiąca.

Przełom 2005-11-23 22:01:23

Cały tydzień odpuszczałam kwestie narciarstwa. Temat nie istniał. Tak mi podpowiadała moja matczyna intuicja. Wbrew radom teściowej "z dzieckiem trzeba rozmawiać". Rozmawialiśmy, ale nie o nartach...
Dzisiaj odebrałam towarzystwo, popędzałam, bo narty itp. i spodziewałam się nawet jakiegoś protestu, ale nic. Dojechaliśmy na ostatnią chwilę, jak prawie cała grupa była na stoku, ale zakładanie butów i wędrówka na stok poszła sprawnie. Zostawiłam Kubę z panem instruktorem i czmychnęłam do kafejki. Rodzice podglądający zza krzaków donosili mi, że wszystko jest ok.
Dobrze było do samego końca, instruktor chwalił mego syna za postawę. Ulżyło mi... Zresztą sam Kuba stwierdził, ze zjeżdżanie może być nawet fajne. A w szatni zapytał, kiedy będzie miał własne buty i narty...

Obciach 2005-11-22 15:01:33

Zawsze wieczorem szykuje dzieciakom ubrania na następny dzień. Czasami robię to, gdy śpią, czasami gdy jeszcze są na chodzie. Układam na sofie ciuchy na dwóch kupkach: na wierzchu majtki i skarpety, jakieś bluzy na spodzie.
Wczoraj moim przygotowaniom przyglądał się Kuba. Patrzy i coś go wyraźnie gryzie, czekam... intuicja mnie nie myliła.
"Jaki dzień jest jutro?"- spytał mój syn.
"Wtorek, a dlaczego pytasz?"
"To dobrze, to te majtki mogą być... ale w środę to nie dawaj mi tych z Kubusiem Puchatkiem, bo to obciach, w środę to najlepiej takie ze Supermanem".

W środę w przedszkolu jest gimnastyka korekcyjna i wyraźnie należy być trendy.
Matka chrzestna na Gwiazdkę szykuje bieliźniany zestaw ze Spidermanem mam nadzieję, że Spiderman jeszcze nie jest passe.

Jeansowa sukienka 2005-11-21 18:37:11

Wypatrzyłam ja ponad trzy lata temu w osiedlowym sklepiku z używaną odzieżą. Trafiło na czas totalnej pustki w kieszeni i bankomatów ryczących na mój widok (nie ma, nie ma), a sukienka taka śliczna... Majka miała wtedy kilka miesięcy a sukienka rozmiar 86, czyli na większą dziewczynkę.
Znalazło się rozwiązanie: zrzuciłam się z przyjaciółką po 7 zł i kupiłyśmy.
Najpierw nosiła ją jej najstarsza córka, potem Majka, w międzyczasie przyjaciółka urodziła następną córkę, więc jeansowe cudo od Majki poszło do Weroniki.
W sobotę dostałam w woreczku z powrotem sukienkę, za jakiś czas założy ją Julianna... a następna w kolejce jest Marysia: ma dopiero dwa miesiące i jest najmłodszą pociechą mojej przyjaciółki.
Patrzę na tę sukienkę i rozmyślam nad upływającym czasem i naszych dziewczynach: tych dużych i tych małych. Jeszcze niedawno sukienka sięgała prawie kostek...

Długa droga do domu 2005-11-18 23:17:50

Przedszkole, do którego uczęszczają moje Pyrki mamy pod nosem. Jak otworze kuchenne okno i wychylę się to pod moim nosem mam właśnie budynek przedszkola. Powinnam kiedyś sprawdzić ile czasu zabiera mi dotarcie z trzeciego piętra do przedszkolnej szatni. Podejrzewam, że zmieściłabym się w minucie (oczywiście sama, bez moich wagoników).

Natomiast w kwestii powrotów do domu do myślę, że stosunek czas do odległości plasuje nas na ostatnim miejscu. Wygląda to tak: przychodzę, dzwonie domofonem i czekam, czasami dość długo. Wpadają do szatni: w każdej ręce obowiązkowo rysunki, które muszę natychmiast obejrzeć najlepiej równocześnie, aby nikt nie poczuł się pokrzywdzony. Zaczynają się ubierać, wpół ubranej Majce przypomina się, że zapomniała z sali jeszcze jednego rysunku, spinki, ręczniczka, lalki (niepotrzebne skreślić). Pozostaje tylko ustalić, gdzie zostawiła, czy to była sala Ślimaczków, Motylków, czy Pszczółek a może Biedronek. Idzie, przynosi, pakuje. W tym czasie Kuba musi obejrzeć wystawy prac wszystkich grup.
Robi mi się coraz bardziej gorąco... Ubierają się. Majak ma trzy opcje albo ubiera się sama, absolutnie sama i nikt nie ma prawa jej pomóc, albo ubrać może tylko i wyłącznie mama, albo biegnie do pani dyżurującej w szatni, która jest w siódmym niebie ("chodź, chodź do mnie Majeczko, ja ci pomogę").
Wygląda na to, że powoli sytuacja zaczyna być opanowana i już prawie wychodzimy. Tyle, że w tym momencie przychodzi właśnie mama Gaby i Zuzi, więc moi zaczynają działać, jak na zwolnionym filmie, żeby tylko wyjść razem. Maja wpada na pomysł, żeby odwiedzić papugę, czyli sklep zoologiczny w naszym bloku, więc cała czwórka biegnie i wprowadza pewnie w głęboki stres wszystkie zwierzęta łącznie z rybkami w akwarium. Gdy udaje się nam wreszcie zakończyć wizytę w sklepie należy się jeszcze pożegnać i ruszyć w swoje strony.
Kolejny przystanek mamy na parterze, bo gdy Majka nie zapali sama światła na klatce schodowej to czeka, aż znowu zgaśnie.
Wreszcie docieramy... uff. Ponad 45 minut!!!

Dylematy 2005-11-16 21:31:55

Dzisiaj znowu środa, czyli w naszym wydaniu narciarska środa. Nastawienie przed najgorsze nie było, co prawda brak entuzjazmu, ale i brak sprzeciwu. W szatni sprawnie poszło zakładanie butów, poszliśmy na mały stok, narty też zapięte sprawnie. Dołączył do reszty towarzystwa na rozgrzewkę, więc spokojna (no powiedzmy) udałam się do kawiarenki na herbatę.
Co jakiś czas jeden z rodziców wybiegał i zza choinki obserwował, co się dzieje na zajęciach...na początku było jako tako, ale gdzieś po połowie zajęć ktoś stwierdził, że chyba Kuby nie było. Ruszyłam pełna niepokoju no i zobaczyłam, że moje dziecko jest z boku, zdjęło gogle i obserwuje, co robią inni.
Po zajęciach od instruktora dowiedziałam się, że początek był niezły, wjechał wyciągiem na górę, miał trochę problemów, ale udało mu się zjechać. Drugi podjazd mu nie wyszedł i uparł się, że dalej nie będzie jeździć. Uparł się i koniec ani prośbą ani groźbą. Nie i koniec! Najgorsze, że instruktor też nie ma pomysłu, jak Kubę nakłonić do udziału w zajęciach.

No i mam problem, czy kontynuować te lekcje licząc, że wreszcie nastąpi ten przełom, czy odpuścić. Czy nie będzie to tak, jakbym go zmuszała do czegoś, czego nie czuje... Mam zgryz, czy jak teraz odpuszczę to nie będę żałowała. Pamiętam siebie, jak oświadczyłam rodzicom, że nie chcę się uczyć angielskiego, po kilku latach miałam do nich pretensję, że tak łatwo się na to zgodzili.
Z drugiej strony, czy ciągłe upadki, brak sukcesów mojego dziecka nie pogorszą jego samooceny... nie wiem, co mam robić.
Na razie przybrałam postawę "o nartach nie rozmawiamy, będziemy się martwić w następną środę"...
Martwi mnie też, że instruktor nie wie, jak sobie poradzić. Trenerzy na basenie, gdy się martwię, jak Kuba nie chce ćwiczyć na dużym basenie, mówią "pani nam go tylko przywozi, a my robimy resztę, proszę się nie przejmować, to nasza sprawa"... Tutaj trochę mi brak tego podejścia.

Chciałabym, żeby mój syn po zajęcaich miał taką minę:

Recenzja 2005-11-16 12:57:40

Wczoraj w przedszkolu był występ magika. Odbierając moje pociechy oczekiwałam jakiś wrażeń. Od Majki, bo Kuba jako doświadczony przedszkolak zaliczył już magiczne występy kilkakrotnie.

Oto, co usłyszałam od mojej córki: "podobało mi się, ale było trochę nudno... trochę nudno a trochę nie nudno. I nogi mi się spociły..."

Od razu przypomniała mi się scena z "Misia", jak to jeden recenzent włosy rwał z głowy...

Pierwsza w nocy 2005-11-14 22:22:21

Matka z otwartym jednym okiem (po to tylko, żeby trafić do łóżka) wchodzi do sypialni po seansie filmowym w drugim pokoju (który to seans i tak w połowie przespała). W Juliankowym łóżeczku pod kołdrą zamieszanie, nagle jedna łapka chwyta się szczebelków, potem druga i oto cała Julianna stoi. Oczy nie są zaspane ( w przeciwieństwie do moich oczu), na twarzy widnieje uśmiech z gatunku łamiących serca i zaczyna się: "mamamamamama", potem pokaz kolejnych umiejętności: rączki w górę (taka jestem duża), córka traci równowagę i resztę pokazuje na siedząco: kosi-kosi, wystawiona raczka, gdzie sroczka gotuje kaszkę i na koniec papa.
Nie oznacza to jednak "papa idziemy spać". Matka siada na fotelu i zatyka dziewczęcą paszczę własnym biustem. Jednak Julka zamiast konsumpcją i powolnym odjazdem w ramiona Morfeusza zajęta jest bardziej konwersacją z matką. W związku z tym zostaje umieszczona w łóżeczku, co nie budzi entuzjazmu (wręcz przeciwnie). Gasimy światło. Matka zakopuje się pod kołdrę, wstaje tata i zaczarowuje córkę... cisza...cisza...cisza. Można spać!!!

Listopadowo...weekendowo 2005-11-13 21:45:01

Lata dziewięćdziesiąte
Piękne studenckie czasy, wykorzystywanie wolnych dni, żeby wyskoczyć w góry. Jechało się pociągiem nocą, żeby już rano zaliczyć kawę i ruszać na szlak. Wypady do Nachodu po piwko i inne czeskie specjały. Nocne pogaduchy przy owym piwku... Cudowne wspomnienie wchodzenia w niesamowitej mgle na Strzeliniec, pusto, szaro, ale magicznie.

2002
Pierwsza rodzinna wyprawa w góry i tym razem Kotlina Kłodzka, bo blisko, bo jest się u kogo zatrzymać. Wyjeżdżamy z jesiennego Poznania i trafiamy do zimowej krainy, gdzie można ulepić bałwana i rzucać śnieżkami. Kilkumiesięczna Majka w nosidle na plecach i wyprawa w Błędne Skały. Tradycji stało się zadość: zakupowe odwiedziny u południowych sąsiadów. Tym razem beze mnie; Maja nie miała paszportu, spała w samochodzie w Kudowie a ja czytałam książkę i obiecywałam sobie, że jak tylko wrócimy do domu to wyrobię jej paszport (zajęło mi to blisko trzy lata). Ale w kotlinę wróciliśmy w lutym na prawdziwie zimowy wypoczynek.



2004
Remontowy zawrót głowy, w domu panuje pandemonium, brzuch coraz większy a w nim rozpycha się na całego Julianna.

2005
W piątek rodzinne rozgrywki gier planszowych, czyli jak Kuba ograł mamę we wszystko co się da.
Sobota zaskakuje nas ciepłem, więc po raz pewnie ostatni w tym sezonie wyciągnięte zostają rowery. Dzieciaki szaleją z tatą, ja szaleję i sprzątam w domu. Patrzę przez okno na błękitne czyste niebo i chciałabym uwierzyć, że to wiosna.
W niedzielę idziemy do Teatru Animacji i jesteśmy bardzo zadowoleni, bo gościnny, festiwalowy występ Teatru Lalek z Wrocławia okazuje się super. Mnie się podoba, a dzieciaki są zachwycone i dopytują się, kiedy znowu idziemy do teatru.
Nie zabrakło też rogali marcińskich... zajadamy się już od czwartku... z marcepanowym nadzieniem... posypane płatkami migdałowymi... niebo w gębie...

Odcinek sponsorowany 2005-11-10 12:09:12

...przez dziadka Romka, czyli na stoku.

Mamy znajomych, bardzo wysportowanych znajomych, po AWF, latem śmigają na windsurfingach, zimą szusują na nartach.
Mają dzieciaki w wieku Kuby i namówili nas, żebyśmy zapisali naszego syna na kurs jazdy na nartach. Sami jeździć nie umiemy, zimowe pobyty w górach były zawsze przespacerowane, ewentualnie przesankowane. Narty na nogach miałam raz i efekty były takie, że naprawdę nie ma się czym chwalić. No, ale skoro Kuba chce...
Podstawowym problemem był oczywiście problem kasy, dzieciaki chodzą na basen i jest to już całkiem poważna sumka. Wnukowi zajęcia postanowił zasponsorować dziadek, a i młodsza kuzynka miała się szkolić z Kubą. Z wyposażeniem nie było większego problemu: kombinezon z zeszłej zimy jest jeszcze dobry, rękawice też, buty i narty wypożycza się w cenie zajęć. Pozostało nam zakupić kask i kominiarkę pod kask, gogle pożyczyliśmy od znajomych.

Wczoraj wybiła godzina zero, czyli siedemnasta, dzieciaki w pełnym rynsztunku potykając się w ciężkich butach maszerują z instruktorem po schodach na mały stok. Kuba ochoczo dołącza do grupy, Ola (kuzynka) zacina się, płacze nie chce założyć nart. Dziadek i mama przekonują ją, zostają z nią. Ja zostaję odciągnięta przez znajomych "żeby nie zaburzać procesu dydaktycznego" i spędzam 45 minut w kafejce na plotkach. Pod koniec zajęć docieram na stok i widzę moje dziecko płaczące. Okazuje się, że przewracał się i strasznie go to wkurzało, chciał już po prostu jeździć. Reszta grupy, już kiedyś miała narty na nogach i radziła sobie lepiej.
Moje tłumaczenia, że to pierwszy raz, że po to przychodzi na zajęcia trafiały w pustkę. "Jestem do niczego, nigdy się nie nauczę" powtarzało moje dziecko jak mantrę. "Chyba musimy sprzedać ten kask na giełdzie, bo ja się na narty nie nadaję" to kolejny z tekstów.

Zobaczymy, przede mną sporo pracy nad odbudowaniem wiary w siebie u Kuby, nad motywacją. Mamy na to cały tydzień...
A jesli po kilku zajęciach stwierdzi, że jednak go to nie kręci nie będziemy zmuszać. W końcu to ma być przyjemność a nie męczarnia.

Ludzie mówią... 2005-11-07 22:07:06

...katar leczony tydzień, nieleczony siedem dni... ludzie się mylą.
W zamierzchłej przeszłości miałam katar, trwał miesiąc. Gdy dotarłam wreszcie do lekarza (do lekarza, ze zwykłym katarem?) okazało się, że mam zapalenie zatok.

Juliannie katar leczyłam; zakrapiałam nos, podawałam kropelki a katar nic nie chciał odpuścić. W czwartek dziewczę zaczęło pokasływać, katar trzymał się nadal. Wczoraj mieliśmy cudną pogodę i wyspacerowaliśmy się parkowo. Niestety wieczór nie był juz taki miły: Jula zaczęła być marudna i płaczliwa, rozpalona. Nocka była nieciekawa, bo jaka może być z chorym dzieckiem. Rano popędziłyśmy do naszej pani doktor, która stwierdziła, że tak obfitego kataru dawno nie widziała (a wiele widziała) a po osłuchaniu zdiagnozowała prawie zapalenie oskrzeli.
Teraz leczę Julkę pełną parą: antybiotyk do paszczy, do nosa a w międzyczasie zmasowane torturki małej córki, czyli oczyszczanie nosa. Wrzaski są takie jakbym ją obdzierała ze skóry a ja mam wrażenie, że żeby zrobić to szybko i sprawnie przydałoby się ze sześć rąk a może osiem (i byłabym wtedy ośmiornicą).

Na dodatek w moim gardle też jakiś pieprz się zalągł i drapie... a ja nie mam czasu na choroby.

Wersal 2005-11-05 17:33:54

Słyszę z kuchni rozmowę przy stole:
Majka: "tatusiu, czy byłbyś tak uprzejmy i podał mi ketchup?"

Kuba bawi się z Julką, woła siostrę, siostra do niego raczkuje. Zabawa na całego. Starszy brat zadowolony: "dziękuję ci mamusiu, że mi taką grzeczną siostrę urodziłaś".

Szkoda tylko, że najczęściej słyszę: "mamaaaaaaaaaaa, piiiiiiiiić" oraz "a Maja/a Kuba mnie bije, mi zabiera, nie chce mi oddać, straszy mnie" (niepotrzebne skreślić).
Świadomość, że potrafią się też odezwać kulturalnie jest pocieszająca.

Epidemia 2005-11-04 22:14:48

Zaczęło się chyba pod koniec ubiegłego roku szkolnego, Kuba zaczął znosić do domu Kubusie Puchatki, postacie z Rogatego Rancho, pieski i inne... karteczki. Dostawał je w prezencie od koleżanki Ani. Uzbierało się ich w końcu tyle, że wyszukał gdzieś segregator i poukładał je .
W tym roku co piątek pakuje do plecaka segregator (bo tylko w piątek do przedszkola można przynosić z domu zabawki) i wraca z nowymi zdobyczami.

Siedzę i sobie myślę: pocztówki (zagraniczne, trójwymiarowe), znaczki, serwetki, papeterie, plakaty z zespołami z gazet, zdjęcia aktorów. Ze mnie też w zamierzchłych czasach prehistorycznych było zwierzę kolekcjonerskie...

Zbliżały się imieniny Kuby, byłam akurat na poczcie, obok znaczków, kopert, długopisów, leżały też zestawy karteczek. Kupiłam z Kubusiem Puchatkiem, mój syn był uszczęśliwiony. Mały prezencik za dwa złote pobił prezent podstawowy.
Maja po przedszkolnym obiedzie chodzi się bawić do sali Kuby. Ją też dopadła karteczkomania. Wczoraj została obdarowana przez brata karteczkami niepoprawnymi politycznie dla młodych mężczyzn, czyli wszystkie Barbi, Witche i inne Disney'owe ślicznotki. Nie pozostało mi nic innego, jak nabyć dla córki drogą kupna segregator.

Dzisiaj zaraziła się od nich kuzynka...

Osiągnięcia 2005-11-03 21:47:59

Wczoraj popołudniu do sypialni wszedł Kuba z książką pod pachą. Nie padło jednak standardowe pytanie: "przeczytasz?". Mój syn usadowił się obok mnie i zaczął sam czytać. Czasami mylił "b" z "d", ale szybko się poprawiał. Szło mu naprawdę nieźle i wkrótce przeczytał sam całe "Puchatkowe zaklęcie", książeczkę niedużą, ale tekstu było tam całkiem sporo. Jeszcze trochę i wyręczy mnie w czytaniu dziewczynom.

Natomiast najmłodsza latorośl nadal przemieszcza się raczkując jak błyskawica i siejąc postrach wśród sprzętów domowych, jakie znajdą się w zasięgu jej sprawnych paluszków. Pilot od telewizora został wykończony poprzez rzut na podłogę (a był to dubler, bo pierwszego załatwił w niemowlęctwie Szanowny Starszy Brat), czekamy teraz kiedy stracimy czujność i zagładzie ulegnie telefon stacjonarny- przedmiot wielkiego pożądania Julianny.
Wczoraj chcąc oszczędzić wieżę przed działaniami małych łapek wzięłam córkę na ręce, nie przewidziałam, że na komodzie stoi roślina w doniczce. Rączka złapała liść, przewróciła doniczkę, z której wysypała się połowa ziemi. Kwiatek stracił większość korzeni i jest teraz reanimowany w słoiku z wodą. Wolę nie myśleć, co to będzie jak Jula zacznie się przemieszczać sprawnie w pozycji wyprostowanej na dwóch nogach. Strach się bać!!!

info: kliknij aby zobaczyc wieksze

autor: Becia
miasto: wieś pod lasem

Historie różne poprzeczne i podłużne o Dzieciakach- rozrabiakach: Kubie, Majce i Juliance.
dzieciaki:
»Kuba
ur. 1999-06-18

» Maja
ur. 2002-04-13

»Julianna
ur. 2005-01-10

kalendarium:
NdPnWtSrCzPtSo
 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30  
mój foto.dzieciak
Komplet
kategorie:

    linki: archiwum
    202420232022202120202019201820172016201520142013201220112010200920082007200620052004

    poczatek: 2004-08-18
    subskrybcja jeśli chcesz otrzymywać @ o nowych wpisach na tym blogu, wpisz swój adres e-mail poniżej: