Dziś teatralnie 2004-11-26 14:29:26

Dzisiaj nie będzie o remoncie, to już się robi nudne jak flaki z olejem, mnie się już o tym myśleć nie chce a co dopiero pisać.

Majka miała dziś swój debiut: w ramach Małego Przedszkola wybrałyśmy się do Teatru Muzycznego. Przyznam, że było na początku stresująca, bo zaspałyśmy (wczorajszy dzień obfitował w atrakcje i Majucha późno zasnęła, a rano kołderka ciężka była...).
Poranne tempo było zabójcze, bo trzeba się było umyć, ubrać, wrzucić coś na ząb, dotrzeć na parking, oskrobać samochód (uff, nie trzeba było ciepła nocka zaoszczędziła mi tej atrakcji), znaleźć miejsce do zaparkowania i wreszcie zasiąść w fotelu na balkonie.
Wcześniej doświadczeń kulturalnych tego rodzaju nie miałyśmy, do kina chadza się z Kubą, repertuar uważam za niezbyt atrakcyjny dla dwuipółlatki (jak pojawi się kinowa wersja Teletubisiów albo Mysi to pobiegniemy szybciutko). Trochę się obawiałam, jak będzie, czy moja pannica nie przestraszy się ciemności, czy "Pchła Szachrajka" jej się spodoba, czy nie będzie za głośno, czy wysiedzi u mamy na kolanach. Miejsce miałyśmy naprawdę bardzo dobre, w pierwszym rzędzie na balkonie, więc scena była bardzo dobrze widoczna. A Majka zachwycona, siedziała grzecznie na kolanach, biła brawo i była naprawdę bardzo, bardzo przejęta. Kolega obok nie wytrzymał i już po pierwszych 10 minutach został wyprowadzony przez mamę, więc zyskałyśmy miejsce, z którego Maja skorzystała. Z okazji przerwy okazało się, ze w wirze przygotowań zapomniałyśmy z domu zabrać napoje i wałówkę, wobec tego do kolejki do teatralnego bufetu, gdzie zaopatrzyłyśmy się w sok i paluszki. Nie było to wcale takie proste, bowiem tłum grup zorganizowanych przedszkolnych i szkolnych bardzo skutecznie robił tam dziki tłum i zamieszanie. Mój podziw dla pań przedszkolanek jeszcze bardziej wzrósł, bo wyobraziłam sobie męską przedszkolną grupę Kuby w akcji, np. w szatni, ostra jazda...
Pierwsze koty za płoty, Maja w samochodzie wspominała przedstawienie, więc za dwa tygodnie idziemy oglądać przygody Pinokia.

Rzeczywistość prowizoryczna 2004-11-23 22:11:21

Sobota...my z Jarkiem jeździmy i załatwiamy sprawy zakupowe: kupujemy płytki na podłogę, oglądamy lampy, zastanawiamy się nad farbami i tym podobnymi remontowymi sprawami, zajmuje nam to pół dnia, w tym czasie z dzieciakami siedzi babcia, oczywiście zamknięta w jedynym pokoju, w którym można się jeszcze ruszyć, czyli w naszej sypialni.
W powrotnej drodze nabywamy dla dzieci na obiad pizzę mrożoną, dla nas gotowe surówki i kurczaka z rożna. Witają nas wygłodniałe paszcze, więc ja jeszcze w kurtce ładuję pizzę do mikrofali i po paru minutach dumna komunikuję synowi, jak szybko zrobiłam obiadek, na co Kuba mnie podsumowuje: "szybko to może on jest, ale nie rozumiem dlaczego jemy go wieczorem"...Hmmmm jest szesnasta i za oknem faktycznie zrobiło się już ciemno.

Poniedziałek...majstrowie szlifują ściany, więc z Majką z rozkoszą korzystamy z zaproszenia i wybywamy do Puszczykowa, do cioci Klaudii, Tosi i malutkiej Ani. Dziewczyny bawią się mniej lub bardziej zgodnie, Maja fajnie reaguje na sześciotygodniową dziewczynkę, komentuje potem: "ona płakała, ja jej dałam smoczek i przestała płakać, i była bardzo scęśliwa".
Siedzimy przy stoliku w kuchni, Majka zajada kanapkę i pije soczek i oznajmia: "oni mają okrągły stół a my...a my już stołu nie mamy".

Obiad jemy wieczorem a stołu nie mamy, tak wygląda nasza prowizoryczna, pokryta pyłem rzeczywistość.

Kolorowe sny 2004-11-18 13:28:49

Dzisiaj rano moja córka opowiedziała mi swój sen.
Maja: śniła mi się wlóżka i ona pakowała plezenty dla dzieciaków i tam był klólik i jej pomagał.
Ja: a jakie to były prezenty, Majeczko?
Maja: takie zimowe, sankowe...

Pozory normalności 2004-11-15 22:19:56

Staram się je jakoś tworzyć, bo inaczej trudno byłoby nam wytrzymać. Cóż z tego, że wszystko zmienia się, jak w kalejdoskopie- umówiony majster po prostu sobie nie przychodzi, choć jesteśmy już zwarci i gotowi. Nowa ekipa każe na siebie czekać ponad tydzień, co doprowadza mnie prawie do łez.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że Kuba jest uczulony na pył, który unosi się po całym mieszkaniu. Kaszle straszliwie, jednak, gdy wychodzimy z domu kaszel mija jak ręką odjął. Dlatego staram się, by spędzał w przedszkolu jak najwięcej czasu. Rekord pobił w piątek: był pierwszy (o 7.30), wychodził przedostatni (16.30). Liczna grupa wszystkich przedszkolaków wyniosła całe 12 osób. Na moje nieśmiałe podpytywania, co się robi jak się jest pierwszym i ma się wszystkie zabawki dla siebie odpowiedź padła: rysowałem.
Do tego wszystkiego mój lekarz zaczyna mnie straszyć cesarką, bo nie podoba mu się położenie łożyska. W trybie natychmiastowym jadę do kliniki na dokładne usg i kamień spada mi z serca z głośnym hukiem. Łożysko ma się dobrze, nisko, bo nisko, ale może być.
Córunia żywotna, długonoga laska, serduszko bije jak trzeba, łapka kiwa do mamusi.
Od razu humor mi się poprawia o 200%, wracam do domu jak na skrzydłach.
Maja wszystkie sprawy tłumaczy remontem, bawi się w remont, jej pluszaki nie mają czasu, bo robią remont. W sobotę dzielnie pomaga tacie zdzierać tapetę ze ściany,idzie jej to nad wyraz fachowo i całkiem długo wytrzymuje. Kubie szybciej się nudzi...
A ja staram się, żeby nasze życie jakoś się toczyło, pomimo tego remontu: jak dotąd udaje mi się gotować normalne obiady (jeszcze nie jadamy zupek z proszku), w sobotę nawet upiekłam muffinki do kawy. Wieczorami, gdy już dzieci śpią pozwalam sobie na miły relaks z herbatą i książką, no chyba, że mnie najdzie i po raz sto tysięczny drugi przeglądam zakurzone numery "Czterech kątów".

Wiadomość z ostatniej chwili: ekipa, która miała być dopiero za tydzień wkracza już jutro rano. Zobaczymy, czy nadal uda mi się tworzyć tę fikcję, której na imię normalność...

Raport z oblężenia dzień pierwszy 2004-11-08 23:00:10

To, co było w sobotę i niedzielę to tylko preludium tego, co się zaczęło dziś.
Cały weekend minął nam na roznoszeniu i rozwożeniu po okolicznych krewnych i znajomych Królika naszego dobytku. W końcu, gdzieś na czas remontu trzeba było upchnąć zawartość dwóch pokoi. Pozbyliśmy się stołu i krzeseł, więc posiłki jadamy teraz w warunkach wysoce biwakowych i na raty w kuchni.
Oprócz zamieszania ogólno remontowego miałam jeszcze perspektywę jutrzejszego przedszkolnego baliku Kuby, którego motywem wiodącym będzie sport. Jakiś czas temu skompletowanie stroju piłkarza dla mego syna byłoby przysłowiowa bułką z masłem, ale teraz większość odzieży spakowana jest w wielkie wory. Całe szczęście, że mój mózg na razie jeszcze funkcjonuje. Przypomniało mi się, że córka koleżanki od lat trenuje ju-jitsu, znalazł się u niej strój klubowy w rozmiarze akurat na mojego pięciolatka i problem mam z głowy. Kuba wygląda naprawdę świetnie, aż zaczęłam się zastanawiać, czy go nie zapisać na takie zajęcia.
Oblężenie zaczęło się mniej więcej o godzinie 17.30, kiedy mój mąż wspólnie z kuzynem zaczęli przy użyciu narzędzi różnych (ale zawsze hałaśliwych) wyburzać ściankę działową.
Jak zwykle przy tej okazji sąsiedzi również w geście protestu zaczęli postukiwać w ściany.
Dzieciaki zostały odizolowane w naszej sypialni, a ja z nimi. Ja dostałam jednak pozwolenie na przemieszczanie się po reszcie pomieszczeń spowitych w pyle, gdyż dostarczałam dzielnym burzycielom napoje chłodzące, podśpiewując sobie "a mury runą, runa, runą i pogrzebią stary świat..."
Dobrze, że w ostatnich czasach zgromadziliśmy trochę bajek do oglądania, bo udało się w miarę bezproblemowo przetrzymać młodych aż do kąpieli.
Jutro od rana ciąg dalszy zamieszania. No wreszcie nie mogę narzekać, że się nic nie dzieje, dzieje się, oj dzieje.

Karton-landia 2004-11-05 11:06:10

Wczoraj przed dwudziestą u nas w domu pojawiły się dwa ogromne kartony, których oczywistym przeznaczeniem jest przechowanie na czas remontu zawartości szaf.
Ale kartony takich gabarytów to przecież frajda dla dzieciaków. Po pierwsze pudła stanęły na korytarzu totalnie odcinając mi na jakiś czas drogę odwrotu z łazienki. Na szczęście mąż postanowił mnie wyzwolić z miejsca odosobnienia i kartony zostały przeniesione do pokoju, przy pomocy taty połączone w jedno wielkie pudło i stały się domkiem. Najpierw została do nich zatargana spora ilość samochodzików (bo to przecież dom z garażem) , następnie wjechały garnki, szklanki i talerzyki i rozpoczęła się regularna impreza. Zza tekturowych ścian dobiegało nas:
-plosie Kubusiu to kakola dla ciebie, a może chces zupe pomidolowa?
-nie, proszę pani ja poproszę pizzę margeritę.
-ale plosie Kubusiu to jest pysne i zdrowe.
Dalsza część dialogu niestety nie została przez nas zapamiętana, poza tym wychodziłam do kuchni, więc straciłam wątek.
Po części kulinarnej do domu wjechały dzieci (czyli lalki), Majka przytargała swoją pościel, wymościła sobie wygodne legowisko a Kuba przejął wieczorne obowiązki rodzicielskie, czyli czytanie książki.
Dramat rozpoczął się w momencie, gdy Kuba postanowił zostać listonoszem, a okazała się, że jego torba z listami niestety od soboty zmieniła miejsce zamieszkania. Potem pora zrobiła się późna i trzeba było przekonać towarzystwo do rozbiórki i kąpielki. Łatwo nie było, oj nie było.

Dwa miesiące to za mało 2004-11-03 13:30:21

Przynajmniej dla mnie. Zaczynam się denerwować, że nie zdążymy do urodzenia się panienki z remontem. Najgorsze jest to, że powoli przystosowaliśmy się do życia w tym bałaganie, wyłączony jeden pokój przestał robić wrażenie. Powinniśmy najdalej do połowy grudnia skończyć, ale czarno to widzę. Niestety terminu porodu przesunąć się nie da, mnie byłoby na rękę tak gdzieś w okolicach Wielkanocy. Brzucho, choć wrażenia rozmiarem nie robi, zaczyna przeszkadzać i schylanie się w nieskończoność przestaje być takie bezproblematyczne, jak jeszcze niedawno.
W sobotę spakowałam cztery ogromne wory zabawek. Obawiałam się, że nie obejdzie się bez jęków i lamentów właścicieli, nie było jak zrobić tego podczas ich nieobecności. Stanu nieobecności moich dzieci po prostu nie ma, a jak śpią to nie ma jak hałasować klamotami. O dziwo z dużą dozą wyrozumiałości młodzi podeszli do sprawy, Majka nawet pomagała mi wrzucać zabawki do worków. Nagle okazało się, że to co zostawiłam dzieciakom spokojnie im wystarcza...nagle klocki lego stały się ulubioną zabawką, a Kubie przypomniało się, jak fajnie pograć w Chińczyka.
Teraz czeka mnie pakowanie talerzy, szklanek i kieliszków, kartony już mam. Niestety tutaj nie można wrzucać jak leci (a może...), choć części tzw. pamiątek rodzinnych z dziką rozkoszą bym się pozbyła. Powinnam się za to zabrać, jak najszybciej, ale nieco trudno mi wkleić to pomiędzy gotowanie obiadu, pranie, spacer z Majką i wieczorną porcję czytania bajek.
Smęcę dzisiaj okrutnie, więc lepiej będzie kończyć...
info: kliknij aby zobaczyc wieksze

autor: Becia
miasto: wieś pod lasem

Historie różne poprzeczne i podłużne o Dzieciakach- rozrabiakach: Kubie, Majce i Juliance.
dzieciaki:
»Kuba
ur. 1999-06-18

» Maja
ur. 2002-04-13

»Julianna
ur. 2005-01-10

kalendarium:
NdPnWtSrCzPtSo
 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30  
mój foto.dzieciak
piêciomiesiêczne
kategorie:

    linki: archiwum
    202420232022202120202019201820172016201520142013201220112010200920082007200620052004

    poczatek: 2004-08-18
    subskrybcja jeśli chcesz otrzymywać @ o nowych wpisach na tym blogu, wpisz swój adres e-mail poniżej: