Nataniel kilka dni po weselu i powrocie z wczasów nabawił się katarku.
Myśleliśmy, że to tylko niewielkie przeziębienie. Ale w niedzielę
pojawiła się wysoka gorączka w granicach 39. Trochę nas to przeraziło
więc dość długo nie szliśmy spać tylko po podaniu czopków
p/gorączkowych leżeliśmy obok i słuchaliśmy jak oddycha przez sen. A
był to oddech krótki płytki i szybki.
W poniedziałek temperatura trochę zelżała mimo wszystko zapisałam się do przychodni.
Byłam przygotowana na leki parę dni w domu. Pani doktor po osłuchaniu
Natka orzekła, że jest to zapalenie oskrzeli i wymaga hospitalizacji.
Powiedziała, że owszem możemy iść do domu ale leki mogą nie pomóc i
zmieni się to w zapalenie płuc. No i dziecko ma problemy z
oddychaniem i jak w nocy dostanie ataku to pogotowie nie dojedzie. :(
No i to zdecydowało. Poryczałam się bo szpital mnie przeraża.
Pojechaliśmy do domu powiadomiłam babcie i spakowałam nas.
Przyjęto nas miło, młodziutka pani doktor zrobiła ze mną wywiad, mąż czekał na korytarzu.
Później zaprowadzono nas na salę. Mały ciemny oddział. Wydawał się smutny i spokojny. I taki był.
Niedużo pacjentów, chwilami miałam wrażenie, że personelu jest więcej.
No chyba, że w budynku były inne oddziały ale nie wiem bo w większości
szpitala był dom spokojnej starości.
Pierwszy koszmar przeżyłam gdy pielęgniarki zabrały Natka do założenia
wenflonu. Jak to robiły i jak zrobiły mu pierwszy wziew można się
domyślać skoro trwało to kwadrans a ja wyłam pod drzwiami słyszac płacz
synka. Lekarka mnie uspokajała i tłumaczyla, że tak leki lepiej
działają.
Szczęściem, że ona w pierwsze dni miała całodobowy dyżur. Wprawdzie
zaglądały na obchód też inne lekarki ale w większości przychodziła ta
która nas przyjmowała.
Niestety nie potrafiła określić czasu pobytu. Dziś wiem czemu. Bo prawie każde dziecko przechodziło tam biegunkę.
Drugi koszmar zafundowała nam pani ordynator której doniesiono, że 22
miesięczne dziecko karmię piersią. Choć jej tekst, że to
nieporozumienie i niewłaściwe był niczym w porównaniu do słów innej
która powiedziała do mnie wznosząc oczy do sufitu, że to woła o pomstę
do nieba i skandal itp.
Byłam tematem żartów salowych, które widząc moje dziecko wołały o ten
od cycka, zdenerwowania pielęgniarek które nie wiedziały ile wpisać
wypitych płynów. No i lekarek.
2 dni mieliśmy salę sami, później zapewne dla własnej wygody przeniesiono nas do innej pani. Pani była miła ale w szpitalu to chyba lepiej leżeć samemu.
Wziewy i antybiotyk dożylny sprawiały, że Natek kaszlał coraz mniej i ustapiła gorączka.
Wziewy na początku były podawane prawie siłowo, później już na nie
czekał, podobnie z osłuchiwaniem. Jak widział wchodzącą lekarką to
klepał się po klatce, że chce badanie. :)
Kiedy zdecydowano o naszym wyjściu była sobota. Wielka radość. W niedzielę pojawila sie biegunka.
I to taka koszmarna. Natek przestał jeść i pić. Zdecydowano się na kroplówki. Pojawiła się gorączka.
Powoli powoli dzień po dniu stawał na nogi. Chyba gorzej to przeszedł
niż te oskrzela. Zwłaszcza, że zabroniono nam wychodzenia z pokoju. I
oboje już mieliśmy tego dość. Ja chyba bardziej.
Ale nie tylko z powodu zamknięcia na kilku metrach. Ja się panicznie
bałam jak Natek nic nie jadł i nie pił. Jak leżał na moich rękach taki
słabiutki. Ja się po prostu śmiertelnie o niego bałam. Bo na dodatek
biegunka znów się nasiliła.
Dlatego wybuchnęłam i poryczałam się do pielęgniarki, powiedziałam o
słowach lekarki, powiedziałam, że ja wiem lepiej, że karmienie jest
dobre, że nie mam nastu lat i mam świadomość tego co robię.
Pielęgniarka wysłuchała powiedziała, że lekarka ma takie poglądy ale to
moja sprawa. Na moją depresję zaproponowała zastępstwo Mamy żebym
wyszła na kilka godzin.
Niby mnie zrozumiała ale kilka godzin później usłyszałam od innej
pielęgniarki kiedy mówilam o kolejnej zawartości pampersa, że "oj Natuś
widzę, że podoba ci sie u nas i nie chcesz wyjśc bo Mamie sie u nas nie
podoba:. Więc jaki sens dyskusji tam.
To był przełom. Ja się uspokoiłam a i mały zaczął pić, powoli jeść więc zaplanowano nam wyjście.
Wprawdzie jeszcze z nie taką zawartością pampersa ale uznano, że czas. He he ciekawe czemu. ;)
Podziękowałam za wszystko spakowałam się i pożegnaliśmy się.
W sekretariacie wystawiono mi rachunek za mój pobyt, ofuknięto mnie, że
pytam o uodpornienie jak dziecko zachorowało pierwszy raz, dano wypis i
pożegnano.
W domu w wypisie poczytałam ciekawe rzeczy, że przyjęto nas z zapaleniem pluc i niedowagą.
Przy przyjęciu waga była 9,8, przy wypisie 9,7. To dziwne bo pamiętam 9,20.
Uważano, że brak apetytu i taka waga wynika z karmienia piersią bo
dziecko nie ma ochoty na jedzenie. Szkoda, że mnie nikt nie zapytal ile
Nataniel je. Bo je właściwie normalnie, tzn jest niejadkiem ale je
obiadki u Mamy a karmiłam go wyłącznie do spania i nad ranem. Ale cóż
nikt nie pytał.
Nie mogę powiedzieć, że było mi tam strasznie źle ale mam wiele do
zarzucenia personelowi. O wszystko trzeba było wypytywać, co podają,
jaki jest stan małego itd. Pielęgniarki które wydawały się, że sa miłe
zaskoczone nagłym wejściem do zabiegówki łapałam na obsmarowywaniu
jakiejś matki. Fe
Miałam do wyboru swoje miasto albo obok ale, że nie znałam żadnej
placówki, żadnego lekarza ani pielęgniarki uznałam, że wybiorę gdzie
bliżej żeby babcie mogły wpadać.
Dziś ludzie kochający swój zawód zwłaszcza taki to jakieś jednostki, ja spotkałam tylko tą młodą lekarkę.
Podrzymywała mnie na duchu siostra, parę razy wpadł mąż. Bo chorował.
No i niezawodne babcie, zwłaszcza moja Mama. Ale nigdy więcej. Oby.
Szpital trochę rozregulował Natka, za dużo bajek, za dużo cycania.
Powoli powoli doprowadzamy obie rzeczy do dawnego stanu. Za to je sam
nie trzeba prosić biegać zagadywać. Po prostu je sam.
Wiem, że są gorsze choroby, wiem, że nie takie historie inne matki
przechodzą w szpitalach ale dla mnie to było dużo. Ten strach o dziecko
coś tak obezwładniającego taka bezsilność. Chyba jestem słaba.
Dziękuję wszystkim którzy trzymali za nas kciuki.
A to kilka wspomnień czyli zdjęcia pacjenta wysyłane rodzinie