Skończyły się roczne rozliczenia więc w pracy możemy wziąść trochę oddechu.
Ale też nie za dużo bo cały czas jest praca na bieżąco.
W międzyczasie impreza goniła imprezę.
Najpierw urodziny Mamy potem teściowej, potem imieniny teściowej a niedługo Dzień Matki.
Wychodzi na to, że maj to miesiąc Mam. :)
Cały ubiegły tydzień byłam potwornie zmierzła i rozdrażniona. Zaczęło się od tego, że w poniedziałek rano szefowa po raz kolejny przycisła mnie bym jechała na egzamin księgowy do W-wy.
Jest szalona. Nie myśli rozsądnie.
Doskonale ją rozumiem, że firmuje biuro swoim nazwiskiem a właściwie w nim nie bywa i nie ma pełnej kontroli. No i martwi się w razie gdyby coś.
Ale ja jestem pracownikiem. Nie mam i nigdy nie będę miała jej wiadomości, doświadczenia itd. To egzamin dla osób samodzielnie prowadzących kancelarie.
Raz nie czuję się na siłach dwa koszt jednego to moja pensja. Ona zdawała 3 razy, ja nie mam szans.
Powiedziałam jej, że jak chce podzielić kancelarię to trudno rozumiem, że tracę pracę bo nie inaczej.
Ja rozumiem ją ale proszę też o zrozumienie siebie.
Potem kolejne dni też jakieś byle jakie były. Marudziłam na potęgę.
Irytował mnie mąż, który tydzień się wybierał do mechanika, żeby określić czy nasz samochód da się naprawić. Albo raczej czy ma sens.
Po tygodniu gadania powiedział, że przecież wiadomo, że dużo do remontu i nie ma po co jechać skoro i tak nie mamy na to ani złotówki. :(
To auto jest mi niezbędne do pracy a w tej chwili stoi pod blokiem właściwie ledwie ciepłe. Nie wiem co dalej.
A może to wcale nie był pms tylko różne takie okoliczności.
Np. namolność mojej teściowej bym odwiedzała Julkę. To córka brata mojego męża. On jest w Anglli, jego żona z dzieckiem mieszkają u teściowej.
Zaglądam do nich naprawdę rzadko chyba wiadomo dlaczego. No ale unikać się nie da. Jak się spotykamy w końcu to oczywiście jest miło itd wezmę małą na ręce ponoszę. Ale Mamo nie wymagaj odemnie bym się nad nią rozpływała. Jeśli musiałam nauczyć się obojętności na dzieci trudno żebym kazała sercu na widok jednego być mniej obojętną.
To dla mnie bardzo trudne.
Radzę sobie z tym ale na dystans, na chwile, podczas spotkania. Ale nie dam rady biegać do nich codziennie na kawkę czy na wspólne spacerki.
Może nie postępuję właściwie nie wiem.
Może zbyt się zamykam w domu, w sobie, w swoich problemach. Może.
No i dla mnie najważaniejsza wiadomość ostatnich dni. Przepraszam, że skopiuję to z forum, ale są tam emocje tamtej chwili.
Sobota godz 22
To był moment. Sprzątałam w innym pokoju, mąż oglądał tv. Neska łaziła po parapecie. Nagle mąż zerwał się i krzyczy do mnie, że kot wypadł.
Nic nie słyszałam myślałam, że coś mu się pomyliło.
Wyjrzał przez okno i zobaczył leżącą na dachu klatki kotkę.
Zaczęłam się drzeć jak jej pilnował. W oknie jest siatka ale na dole zrobiła się nieduża szpara, okno uchylam tak żeby się nie przecisła. Nie wiem jak to się stało to było kilka sekund wcisnęła się i poślizgnęła na parapecie.
Mariusz usłyszał tylko jak drze pazurami po metalowym parapecie.
Pobiegł na dół, nie było sąsiada od którego można było wyjść na daszek.
Nie umiał się wspiąć. A ja wyłam w domu i krzyczałam, że jej nie upilnował. Zerwałam siatkę i wyglądałam przez okno, widziałam tylko nieruchome białe skarpetki. Beczałam i trzęsłam się ze strachu.
Po chwili przyniósł ją do domu. Nie umieliśmy dodzwonić się do weta. Komórka nam siadała, w końcu połączyliśmy się i za 15 minut mieliśmy być w lecznicy.
Wet ją zbadał, osłuchał, dał zastrzyki: p/wstrząsowy i p/bólowy. Kotka nic nie złamała. Poraniła sobie pyszczek ale zęby ma całe. Jeśli nie będzie załatwiała się krwią to pęcherz też nie ucierpiał. Wydaje się, że tylko się trochę potłukła.
Jest oszołomiona, nie biega, leży i drzemie.
Boję się iść spać co zastanę rano. Trzęsę się do tej pory. Na szczęście miałam jeszcze pieniądze. Miały być na jedzenie. Poszły na weta.
Tak się o nią boję. Teraz musimy zamykać je w innym pokoju a w innym otwierać okno o balkonie nie ma mowy.
Będzie tak dopóki nie będę miała środków na osiatkowanie mieszkania.
Lekarz powiedział, że jak zrobiła to raz to zrobi kolejny raz.
chora
Poniedzialek wieczór
Dziś już jest lepiej. Bo wczoraj pół dnia spędziła tak. Spała.
Chodzi prawie normalnie choć nie szaleje jeszcze z siwą. Niestety wciąż pcha się na okno czy balkon. Ale okno jest tak zawiązane, że nie wyjdzie a balkon otwierany tylko wtedy jak koty są w drugim pokoju.
Wczoraj byliśmy w markecie obejrzeć siatki. Są takie plastikowe, nigdzie nie ma rybackiej. Koszt z oknem około 300zł.
Póki nie znajdę środków balkon będzie zamknięty.
Oglądamy ją, macałam jej brzuszek, ale nie znam się dokładnie.
Na dogomanii kazano mi sprawdzić czy się wysikuje.Wysikuje.
Zjada bardziej miękkie jedzenie (musy z gourmeta) i danio pewnie ten pysio jeszcze ją boli.
Dobrze, że Mama wyjechała bo pewnie bym się sypła przy niej. A Mama tak średnio popiera moje zoo. Jak kuzynka męża, która była zdziwiona, że pojechałam z kotem do weta. Choćby po same leki przeciwbólowe.
Myślę, że mięśnie i wnętrzności ma troszkę obolałe wciąż bo nadal nie szaleje a raczej jak dama chodzi. Leciała 3,5 piętra spadła na szczęście na dach klatki pokryty grubą papą. Ona waży 3,5 kg.
Ale jest maleńka poprawa bo daje się głaskać i oglądać. Macamy jej brzuch, sprawdzamy kuwetę. Nigdy nie pomyślałam, że kocie siuśki wywołają mój uśmiech. ;)
Dziś
Za to nie do wiary ale Aylin już nie jest takim wypłochem.Wystarczyły dwa dni choroby Neski a ona bawiła się z nami cały wieczór i nie uciekła dziś na widok kolegi męża. Niesamowite.
Chip próbuje się odnaleźć w tym zamieszaniu i dopomina się o głaskanie i tulenie. :)
Siłownia i odchudzanie zarzucone bo brak środków. Pilnuję trochę wagi i tego co jem choć nie jest idealnie.
Muszę kupić dętkę do roweru i znów jeździć. To miłe zajęcie.
W domu spokój, jakoś dogadujemy się z mężem oprócz kwestii auta.
Siostra zaganiana jak zawsze. Teraz szkołą. Maks z Rodzicami u Dziadka na wsi.
Przez pracę po 12godz nieźle zapuściłam mieszkanie. Oj jak ciężko było się zebrać do doprowadzenie go do jako takiego porządku. Nie przepadam za sprzątaniem. To strata czasu i nudne zajęcie. Choć nie powiem lubię to uczucie gdy jest w miarę czysto bo o błysku mowy być nie może.
Teraz muszę pilnować by moje lenistwo nie zwyciężyło. Jakoś w piątek ogarniać mieszkanie by weekend był do wypoczynku i miłych chwil a nie marudzenia przy odkurzaczu. ;)
A propo marudzenia. Mamy finanse pod kreską. Szkolenie męża, firmowe płatności i kilka innych spraw zrobiły górkę, którą muszę jakoś przeskoczyć.
Jakoś muszę dać temu radę.
Za oknem słońce i ciepło. Wiosna.
To dodaje sił.
Nawet nie wiedziałam, że tak dawno nie pisałam. Czas biegnie tak szybko.
Pozdrawiam wiosennie wszystkich czytających.
A wiosna to moja ulubiona pora roku. :)))