Operacja kota 2005-01-27 00:58:57

Od wczoraj wieczorem przeżywałam operację kota.
Dziś rano naszykowałam mężowi wszystko i poszłam do pracy.
A brzuch mnie bolał z nerwów jak nie wiem co.
Operacja trwała niecałą godzinę.
Mąż ją zawiózł, pan doktor zbadał, wkłuł się, uśpił. Mąż wyszedł.
Wrócił po 1,5 godziny (takie mamy zaśnieżone drogi) a miał być po godzinie i już się pan weterynarz martwił czy nie zapomniał o kocie.
Kicia była wybudzona i bardzo zła.
Ale szczególnie się rozdarła jak zobaczyła pana, to chyba była skarga na to co z nią robili.
Mąż spakował bidule do koszyka i do domu. Pod blokiem sprawdza koszyk a tam mu kot wisi na kratce z otwartym pyskiem. Wystraszył się, że zeszła.
Dużo nie myśląc dmuchnął jej w oczy, zamrugała. Szybko do domu, koszyk pod kaloryfer. Kicia na przemian spała i płakała, płakała i spała.
Chciała wychodzić, przewracała się.
Wróciłam z pracy zmieniałam dyżur pielęgniarski. Asekurowałam ją jak próbowała chodzić, poczułam bezsilność jak się wywróciła i płakała.
Nie wytrzymałam i zadzwoniłam do weta.
Powiedział, że wszystko jest dobrze.
Kotka jest otępiała bo dostała podwójną dawkę narkozy. Po pierwszej się wybudziła. Twarda sztuka.
Moja biedna maleńka.
Ranka ma może ze 2cm (wersja męża), szwów nie ma do wyciągania. Należy tylko pilnowac plasterka żeby nie zdarła. Na razie nie pije ani się nie załatwia. Mam nadzieję, że prześpi noc.
Jest to przeżycie jakby nie było.
Raz, że spotykam się z tym pierwszy raz, dwa, że nie wiem jak pomóc zwierzęciu bo nie wiem co jest dla niej lepsze.
Cieszę się, że jest to już za mną.
Ale przede wszystkim, że ona ma to częściowo za sobą. Oby tylko szybko wydobrzała. Wet mówi, że zapomni o tym.
Dziękuję wszystkim za trzymanie kciuków.

Yo to prawda lata też nie lubię.
Chociaż nawet nie samego lata tylko wysokich temperatur. Ja najlepiej się czuje tak w oklicach 10-20 stopni.
Teraz tak zasypało, że nie wiadomo gdzie ulica gdzie chodnik, auta jeżdzą wolno, widoczność słaba i bardzo ślisko. Koszmar.
Auto zamarza, a jak już się uda oderwać drzwi to jazda jest ekstremalna bo w środku jest zimniej niż na zewnątrz.
Latem podobnie tylko temperatura w drugą stronę.
Ferie się kończą i mam nadzieję, że zima troszkę odpuści.

Uciekam spać. :)

Stół, kot i przewidywalność 2005-01-26 01:09:45

Zaczynają się powoli roczne rozliczenia. Już mnie sąsiad od Rodziców zaczepił, czy jak on dostanie to może. Powiedziałam jasne.
Ciekawe skąd wiedziałam o co chodzi. ;)
Zjedliśmy dziś obiad przy naszym stole.
Po tylu latach nareszcie mamy stół i krzesła. Nie jest to ogromny stół dębowy, ale taki fajny nieduży z 4 krzesłami z JYSK-a.
Za pomoc w realizacji marzenia szczególne podziękowania chciałam złożyć siostrze. Cmok.
Później byliśmy zamówić operację dla kici u naszego weterynarza.
Jesteśmy umówieni na jutro na 10.30.
Kicia od popołudnia nie dostaje jeść, tylko wodę.
Cyrk jeden. Jak nakarmić psa, żeby kot nie widział. Nasypałam chrupek psu i tylko mi coś śmignęło koło nóg.
Ale zdążyłam ją chwycić w locie i zamknąć w pokoju męża. Ale miauczała.
Oddałam jej swojego Stefanka (misia) żeby nie było jej smutno.
Bidna, ja wiem co to dietka, kobiety to mają jednak ciężko. ;)
Pies się najadł, wszystko schowałam i próbuję zająć czymś kicię. Oby mi do rana nie opędzlowała wszystkich kwiatków z okien.
Denerwuję się już. Naszykowałam koszyk, świeży kocyk, muszę znaleźć książeczkę.
Mamy czekać na telefon, jak nie zadzwoni to jechać. Oczywiście pojedzie mąż bo ja nie dam rady. Bym tam ryczała chyba, wolę siedzieć w pracy.
Mam nadzieję, że będzie dobrze i kicia przejdzie to wszystko dość dobrze.
Prawda?
Szczerze mówiąc może nawet nie powinnam o tym pisać. W kontekście tego co przechodzi teraz Skadia moje problemy nie są problemami. Ale z drugiej strony to moje życie. Tak się ułożyło, takie istotki wożę do lekarzy.
Moja siostra ciągle mówi o rodzinach zastępczych, adopcji.
Ja bym pojechała na taką rozmowę do ośrodka, ale nie wiem co na to mój mąż.
Kiedyś był stanowczo na nie.
A zapytanie go co o tym myśli nie jest proste. To nie ten rodzaj pytań, które się zadaje mimochodem, między jedną kanapką a drugą czy w przerwie na reklamę.
Swego czasu myślałam o czymś takim jak zabieranie dzieci z DDZ na wekeend, wyjazd itp. Ale czytałam gdzieś, że zaniechano tego. To nie było dobre rozwiązanie.
Muszę kiedyś przemyśleć to, na razie jest to tylko temat rozmów nie rozważań.

Od kilku dni obserwuje coś dziwnego.
1/Mijam w sklepie kogoś podobnego do mojego znajomego. Myślę sobie, ale podobny do Szymona, odwracam głowę i widzę Szymona wchodzącego do sklepu.
2/Zastanawiam się głośno kiedy koleżanka odbierze deklaracje od swojego podatnika. Mija chwilka, dzwoni telefon, to ona, mówi że jedzie po deklaracje.
3/Pakuję się na siłownię, średnio mi się chce dziś iść bo jestem padnięta po pracy. Nagle uświadamiam sobie, że nie mam na karnet. Odkładam plecak bo ktoś puka do drzwi. Sąsiadka przynosi pieniądze za coś z komputerów.
Jest to dokładnie taka kwota jaką potrzebuję na karnet.
4/Pytam w biurze, czy szef może zostawił mi ładowarkę, którą pożyczał. Nie zostawił. Godzinę później szef ją odnosi i przeprasza, że przetrzymał.
5/Jem obiad z mężem, mówię, że miałam jechać dziś na siłownię z Lilą, ale nie wiem czy ona da radę. Minutę później dzwoni siostra, że dziś nie pójdziemy.
Powiedziałam do męża, że trochę dużo tych zbiegów okoliczności i albo mam w sobie podsłuch albo jestem wiedźmą.
No sama już nie wiem. ;)
No i minęła 1. Czas się kierować do łóżka.
Aha nie narzekałam jeszcze.
To chciałam powiedzieć, że bardzo nie lubię zimy. Bo dziś zamarzł nam samochód i nie dało się otworzyć drzwi.
Średnio przyjemne uczucie szarpać się na mrozie, no i trochę głupio.
W końcu udało się oderwać jedne i wchodziliśmy przez nie oboje.
Jogurcik już czeka na mnie przy łóżeczku, zwierzaki leżą na łóżeczku, mąż włączył tv. Zerkniemy na wiadomości i zasypiam.
Dziękuję za wpisy. Mam nadzieję, że im dłuższe dni tym więcej dobrego nastroju będzie.
Pozdrawiam was serdecznie. :)))

Dzień podobny do dnia 2005-01-25 01:31:25

Zauważyłam to ostatnio.
Wstaję około 8, mycie, ubieranie, torebka, płaszcz wychodzę do pracy na 9.
Wchodzę, wieszam płaszcz, kładę torebkę i pstrykam wodę na kawę.
Kubek mam naszykowany przez koleżankę, zalewam, mleczko, cukier. Włączam komputery, siadam, zaglądam na forum.
Kończę kawę, przesiadam się do komputera księgowego, pracuję.
Około południa małe rozluźnienie (jeśli jest taka możliwość) i druga kawa.
Jakieś małe śniadanko do tego typu tanie dane obiadowe z jadłodajni na telefon albo bułki/chleb z serkiem topionym/pasztetem. ;)
Znów papierki, faktury, telefony i znów telefony. Podatnik miał kontrolę US, źle zrobił inwentaryzację, prosi o pomoc. Drugi nie wie co zrobić.
Czasami mam ochotę powiedzieć, by sobie poszli. Ale zawsze wysłucham, zawsze zrobię, jeśli mogę doradzę, poszukam.
Nie można przenosić na petentów swoich humorów. Jak naprawdę jestem do niczego to po prostu mniej mówię albo milczę.
Pod koniec dniówki trzecia kawa.
Kończę pracę najczęściej około 17.
Ale ostatnio wychodzmy około 18, czasem 19. Tak pewnie będzie do kwietnia, do końca rocznych rozliczeń.
Wracam do domu, kładę torebkę, biorę smycz i psa i idziemy na krótki spacer.
Wracam, włączam komputer, żeby wszystko się pouruchamiało i ide do kuchni.
Coś tam próbuję przyrządzić na obiad, jak mąż wraca wcześniej czyli około 18/19 to najczęściej on robi jakiś obiad.
Koło 19/20 pojedzeni siadamy do swoich komputerów, poczta, forum.
Zwykle tak nam mija wieczór, czasem oglądamy tv, czasem video.
Trochę bawimy się ze zwierzakami.
Około 23 albo i później idziemy z psem an wieczorny spacer.
Idziemy do sypialni około północy.
Trochę czytamy, trochę zerkamy na tv.
Kładziemy się spać około 1 albo 2.
Mąż często jeszcze coś ogląda, ja odpływam. Zasypiam by obudzić się rano i zacząć wszystko od nowa.
Czasem mam wrażenie, że ten dzień już był, że to monotonia mnie wykańcza, że jak tak nie chcę.
Depresja wczesnowiosenna czy co?
Próbowałam wziąść persen ale chyba źle dobrałam dawkę bo łyknęłam jeden i usnęłam a nie rozluźniłam się.
Właściwie to nie wiem czego chcę i co bym chciała zmienić. Taa w narzekaniu to jestem dobra, ale gorzej ze zmianami.
Odpukać ale chyba wolę spokój, nawet nudę od różnych wydarzeń, nie zawsze dobrych przecież.
Szykujemy kicię na operację sterylizacji. Bardzo się boję bo mój weterynarz nie ma gabinetu jak z programu animals, ale wierzę, że wie co robi. Ona jest taka mała i drobna i słodka i wredna na zmianę. :)))
Kupuję Tacie książki o komputerach. Nawet je czyta i uczy się. Super.
Jutro mają przyjść jeszcze dwie.
Muszę kiedyś pojechać na kawkę i pokazać im conieco, bo przecież najłatwiej uczy się robiąc daną rzecz.
Przyszła zima. Mroźna z mnóstwem śniegu.
Wiem, że cieszą się dzieci, u nas akurat ferie. Mnie nie cieszy. Auto praktycznie nie ma ogrzewania, opony są kiepskie, czasem to strach jechać.
Ale nie mamy wyjścia.
Tyję, chyba już przekroczyłam 70, nie ważę się, nie chcę się dobić.
Nie objadam się, nie jem nie wiadomo czego. Źle mi z sobą, ale brak mi sił i chęci by coś z tym zrobić.
No bo w sumie co. Chodziłam na siłownię, schudłam kilka kg, przestałam, wróciło. Przecież nie będę ćwiczyć całe życie. Nie zawsze mi się chce, nie zawsze mam środki na karnet.
Ale marudzę prawda. Przepraszam.
Aż tak źle to nie jest, ale jakiś taki smuteczek siedzi we mnie. Nie wiem dokładnie co go powoduje. Pewnie wiele rzeczy naraz i stąd taki nastrój.
Wierzę, że minie.
Pozdrawiam serdecznie. :)

Chomik, Rodzice, Kolęda 2005-01-15 00:11:22

Dziś rano zauważyłam, że ziarenka, które nasypałam Tuptusiowi wczoraj wieczorem są nietknięte.
To dziwne bo minutę wcześniej poczułam coś dziwnego, że stanie się coś smutnego. Pomyślałam o śmierci.
Zajrzałam do klatki i znalazłam małą srebrną kuleczkę leżącą przy ściance.
Zbliżyłam się i zobaczyłam, że nie oddycha. Mąż spakował go do pudełeczka i zostawił na balkonie. Jutro go gdzieś zakopię, bo przecież nie wywalę do kosza.
Taki mały rozrabiaka z niego był i odszedł. Chomcie żyją dość krótko bo około 2 lat, on był z nami jakieś 1,5 roku.
Narazie nie ruszałam klatki.
Może jutro ją posprzątam.
Czy pojawi się w niej mały gryzoń jeszcze nie wiem.
Wiem, że dla was to dziwne, ale ja mam tylko te futrzaki.
Mam świadomość, że to tylko zwierzęta, że w jakiś sposób lokuję w nich pewne niespełnione uczucia.
Ale kocham je pomimo wszystko a nie dlatego, że tylko je mam.

Miałam dziś kolędę. Był proboszcz.
Miałam nadzieję, że jak to będzie on to wizyta będzie ciekawsza, dłuższa.
Nie było źle, ale większych wrażeń te odwiedziny nie zostawiły.
Najważniejsze, że dom został pobłogosławiony a ja poprosiłam w modlitwie o zdrowie dla siebie i rodziny.

Mąż pomagał wczoraj Tacie składać szafę.
Tak bym chciała pomóż Rodzicom jakoś urządzić ich dom. Dokupić co trzeba.
Mama powiedziała, że jest przemęczona, że czasami czuje się jak robotnik na 12 godz zmianie.
Gotowanie, sprzątanie, opieka nad Maksem. A wszyscy oczekują, wymagają, przyjdą zjedzą i idą.
Codzienny bieg sprawił, że wpadamy do nich, zamienimy kilka zdań i biegniemy dalej. A oni zostają sami.
Nikt nie spędza z nimi wieczoru na pogaduszkach, nikt nie pyta czego jeszcze chcą od życia, jakie mieli marzenia, na co liczą.
Bo są Rodzicami, wciąż nam pomagają nie oczekując niczego w zamian.
Nie chcę tak. Kocham ich pomimo ich czasem trudnych charakterów, bardzo szanuję i chcę by byli zawsze ze mną.
Kiedyś się z nimi dużo spierałam i kłóciłam, teraz prowadzę dialogi, wyjaśniam, rozmawiam, argumentuję.
Dali mi wszystko co mieli, odejmowali sobie bym miała co mi trzeba.
Nie mówię o uczuciach, nie potrafię to taka cecha rodzinna, ale chciałabym by to wiedzieli.
Dziś Tata miał urodziny, o mały włos bym zapomniała, pomimo tego, że od dłuższego czasu kombinowałam z prezentem. Właściwy prezent dostanie na imieniny 19 bo na wtedy Mama upiecze ciasto a dziś dałam mu książkę Tomasza Lisa "Nie tylko fakty".
Oboje lubimy troszkę popolitykować. ;)

W pracy to był ciężki tydzień, już się cieszyłam o 14, że to jego końcówka jak szefowa mi na gadu napisała "jutro na 11.30". :(
Baaardzo mi się nie chce.

Za oknem pada deszcz. O zimie to już chyba większość zapomniała.
Jest chłodno, mokro i bardzo błotniście.
Czuję się zmęczona, chwilami mam ochotę uciec gdzieś na kilka dni urlopu, ale to niemożliwe.

Dziewczyny chciałam bardzo podziękować za ostanie bardzo wyjątkowe wpisy.
Pomogły, dziękuję.

Czuję się jakoś beznadziejnie 2005-01-11 00:37:26

Dziś chyba wstałam lewą nogą bo wszystko mnie irytuje.
Jestem zmierzła, jak widzę podatników z materiałem to nawet mi się do nich nie chce podejść. Jeju. Wstrętna jestem.
Na dodatek dzwonił teść, prawie płakał, że moja cudna szwagierka traktuje go jak śmiecia tam w Anglii. A ona ma dziś przylecieć, jakby nie była w ciąży to ma odemnie lewy sierpowy.
Listonosz przyniósł mi same upomnienia o płatności.
Chyba sobie łyknę drinka na rozluźnienie bo już sama nie wiem.
Mam nadzieję, że u was dziewczyny jest lepiej.
Po południu nastąpiło apogeum.
Roznosiło mnie, nie potrafiłam dać sobie rady sama ze sobą. :(
Nagle zrobiło mi się słabo, położyłam się i zasnęłam. Obudził mnie dzwonek do drzwi a raczej szczekający pies.
Na mnie spał kot. :)
Kręciłam się w kuchni, zajrzałam 100 razy do lodówki.
Co za dzień.
Potem zadzwoniła moja teściowa, że jej synowa nawet do niej nie zadzwoniła, że przyleciała a ni co u lekarza. Bo była dziś. Trochę mam już dość tego.
Albo panie usiądą i wywalą co im leży na żołądku albo ja chce być daleko od tego. Pomóc nie wiem czy można.

Rozmawiałam dziś z siostrą o adopcji. Tzn. ona mi sugerowała po artkule Ani z Opola o procesie adopcyjnym.
Jestem przerażona jak koszmarnie trudny i długi to proces.
Mój mąż kiedyś był na nie, spróbuję spytać jakie ma zdanie teraz.
Co do mnie brak jednoznacznej decyzji.

Czuję się koszmarnie przez metronidazol, który w końcu zaczęłam brać. Do decyzji w sprawie starań to zbliżył mnie może o pół kroczku albo mniej, ale jakby nie było, wyleczyć te paskudztwa muszę.
W sprawie ja a próby napisałam posta na aniołkach, przekopiuję go tutaj.
Zauważyłam też u siebie wiele paranoi, bo nie wiem jak inaczej to nazwać.
Kiedy czytam o ciążach i np. o remontach to nie mogę pojąć jak w takim stanie można coś robić. Ja w obu ciążach byłam wręcz ubezwłasnowolniona. Ja podniosłam kilka książek i biegłam do łazienki.
Pamiętam jak czytałam o Yo, która zmieniała dom. Myślałam mój Boże jak ona da radę. Nic dźwignąć, nic przenieść.
Najpierw okazało się, że to inaczej niż u nas, gdzie każdy robi remont zanim się wprowadzi a tam są jakby gotowe te mieszkania.
Potem okazało się, że daje sobie dobrze radę i nic się nie stało.
Było to dla mnie niezrozumiałe, że tak można, że można normalnie się czuć, że nic się nie dzieje.
Potem wątki o porodach. Mało kto pisze o bólu, cierpieniu.
Dziewczyny potrafią cieszyć się tym co właściwe, nie ma w nich tego obezwładniającego strachu przed bólem. Jak we mnie.
Czasami mam wrażenie, że głupieję.
Tracę chyba rozsądek, bo nie ma we mnie tak szalonej chęci posiadania dziecka by zaryzykować ciążę mimo wszystko.
Ale dlaczego? Zgubiłam gdzieś uczucia macierzyńskie? A może ich nie miałam? Często mówię, że pomieszało mi się w szpitalu w głowie.
Bo dziś pamiętam tylko zwierzęcy ból, obojętność personelu i strach o życie nawet.
A może czuję taką presję rodziny, że to moja podświadomość się buntuje. To cecha mojego znaku, że jak ktoś czegoś odemnie wymaga to ja nie myślę, że może też tego chcę, zapieram się bo ktoś wymusza to na mnie.
Sama już nie wiem.
Musiałam to z siebie wyrzucić bo wiem, że to nie jest normalne a nie mam z kim o tym pogadać.

Jakoś nie potrafię się pozbierać od kilku dni. Ogarnia mnie taka beznadzieja. Dzień podobn do dnia.
Wstaje, ubieram się, idę do pracy, wracam, wychodzę z psem, potem obiad, małe porządki, komputer, tv, spanko. :)
Mąż ma trudności z zasypianiem.
My chyba nie odpoczywamy, ale nie potrafimy. Nigdzie nie wychodzimy, nikt nas nie odwiedza, brak nas pozytywnych, przyjemnych bodźców, może stąd ta bezsenność. Sama nie wiem.

Wczoraj siedziałam przed tv i oczy mi się szkliły oglądając WOŚP.
Szybciutko poszukałam kilka rzeczy i wystawiałam na allegro. Mąż wracając ze szkoły wrzucił do puszki i mam serduszko. :)

Marzy mi się urlop ale to tylko marzenie. Nie zostawię zwierzyńca. :)))
Tymczasem spróbuję się pozbierać jakoś.
Może kupię persen, tylko czy można go łączyć z tym antybiotykiem?

Dziękuję za wszystkie wpisy. :)))

_________________

Wszystkiego dobrego w NOWYM ROKU 2005-01-01 01:33:19

Wszystkim piszącym na blogu, wszystkim czytającym i adminom chciałabym złożyć życzenia Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku.
Niech ten 2005 będzie spokojnym i dobrym Rokiem.
Niech przyniesie spełnienie marzeń i realizację planów.
Niech da nam to czego pragniemy.

Alina i Mariusz oraz mini zoo
info: autor: alina
mail: elle@eranet.pl

miasto: Jastrzębie Zdrój

Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna.
dzieciaki:
»Nataniel
ur. 2006-11-08

» Leon-aniołek
ur. 2002-08-13

»Matylda-aniołek
ur. 1999-08-30

mój foto.dzieciak
Kilkudniowa stópka
linki: archiwum
202420232022202120202019201820172016201520142013201220112010200920082007200620052004

poczatek: 2004-08-04
subskrybcja jeśli chcesz otrzymywać @ o nowych wpisach na tym blogu, wpisz swój adres e-mail poniżej: