Kilka fotek 2006-09-28 22:26:41

Mąż zrobił mi dziś kilka fotek.
No to wrzuce pokazać jaki mam przeogromny brzusio. :)
Brzusio
Kończymy 33 tydzień
Wieczorową porą
Sjesta

Chyba mam anginke 2006-09-27 19:46:05

I chyba zaraził mnie mąż bo to on wrócił ze szkolenia w sobote chory i siedzi na zwolnieniu. Jeszcze wczoraj w pracy czułam się dobrze.
Pod wieczór coś mnie gardło zaczęło pobolewać ale miałam nadzieję, że minie. NIestety budziłam się co chwile w nocy bo ciężko mi się oddychało.
Pojechałam rano do gina, na szczęście przyjmował w przychodni bo nie wiedziałam co moge brać a on bardzo nie lubi u mnie leków.
Najpierw powiedział, że on od czegoś innego jest ;) ale powiedziałam, że nie będę siedziała w przychodni rejonowej 3 godziny wśród chorych ludzi (tyle czekał na wizyte mój mąż). A u niego przychodze położna mnie zaraz woła bo ciężarne są bez kolejki. :)))
Przy okazji lekarz sprawdził czy szyjka się trzyma co wywołało mój protest, że boli mnie gdzie indziej. ;)
Ale dobrze wiedzieć, że wszystko się trzyma.
Dostałam antybiotyk, który moge brać w swoim stanie, to Hiconcil. Coś mi mówił o czosnku ale fuj nie przełkne.
Rutinoscorbinu nie poleca w ciąży, ewentualnie w razie gorączki wit c jedynie.
Teraz pod wieczór czuje się koszmarnie rozbita, ciężko mi się oddycha.
Mam nadzieję, że za dzień dwa stane na nogi. Na szczęście w pracy jest kilka dni luzu bo po deklaracjach więc spokojnie mogę zostać w domciu.
Odwołałam spotkanie towarzyskie, delikatnie poprosiłam by goście nie przyjeżdzali do nas na noc a jedynie jutro na chwile na kawe, nie byłabym dobrą gospodynią.
Mam nadzieję, że Nathaniel nie odczuje zbytnio mojej choroby, póki co rusza co chwile co mnie uspokaja.
Leżakuje sobie cały dzień, mąż zrobił naleśniki, poszedł z psem. Troche marudzi, że tyle musi za mnie robić ale ja tylko mówie, że bardzo to doceniam i wracam pod koc. :)

Lubie 2006-09-26 00:13:41

Lubie gdy czuje ruchy Nataniela. Najczęściej wtedy gdy leże na boku.
Uwielbiam jak się przemieszcza, jak kopie nawet mocno pod żebra, jak naciska gdzieś tam na dole.
Lubie swój brzusio, bo to przecież cud mieć w sobie drugiego człowieka.

Lubie być w domu, prowadzić taki leniwy spokojny tryb życia. Kiedy jest posprzątane, zakupy zrobione, nie dzwonią telefony, mamy jakiś film na video, coś do chrupania i tak leżakujemy.

Lubie jeździć swoim autem zwłaszcza jako kierowca, dla mnie mondeo 99 to luksus. Ale lubie też kiedy prowadzi mąż, czuje się bezpiecznie z nim, lubie jak on prowadzi.

Lubie poranne mizianki ze swoją ukochaną kotką, jej mruczenia, wygibasy i zupełny relaks.

Lubie spokojną kawe z siostrą gdy ona nigdzie nie pędzi, nie dzwoni jej komórka, oglądamy ciuchy na allegro czy zerkamy co na forum. Miłe chwile.

Lubie gdy mój mąż jest partnerem, gdy robimy coś razem, gdy jest pogodny, gdy rozmawiamy, oglądamy, żartujemy.

Lubie jeszcze wiele rzeczy. :)

Część II - Leon 2006-09-22 20:30:33

Leżałam w Klinice prawie 2 miesiące, wciąż krwawiłam, zakażenie rosło. Nie wolno mi było wstawać, nawet siadać.
Dostawałam mnóstwo leków, kroplówki, co kilka dni miałam robione usg. Dziecko rosło, czułam jak się rusza choć te ruchy troche bolały. Może dlatego, że leżałam na wznak a może bo odpłynęły mi kilka dni wcześniej wody.
W końcu krwawienia się nasiliły, skrzepy były wielkości dłoni. Wieczorem zadecydowano bym nie jadła, rano będzie narada lekarska. Około 10 przyszła pani ordynator i powiedziała, że bardzo jej przykro zrobili co mogli ale teraz to już jest walka o moje życie bo rośnie zakażenie organizmu i oni zdecydowali o zakończeniu tej ciąży. Poprosiłam by wszystko odbyło się szybko (w sensie długości porodu). Lekarka powiedziała, że zrobią co mogą, wyszła. Przyszła położna z lekiem uspokajającym, druga spakowała mnie i wywieźli mnie na porodówke. Dostałam kroplówke i leżałam w boksie obok innych rodzących. Przyjechała siostra, byłam nie całkiem swiadoma już wszystkiego. Słyszałam wrzaski rodzących, leżałam, łóżko było niewygodne, skurcze nie nadchodziły.
Zapięto mi nogi w rzepy, pani doktor mnie badała, bolało piekielnie do tego stopnia, że wyrwałam nogi z więzów.
Ordynator porodówki badał podobnie.
Mąż był pod wieczór, poprosił położną by dała mi cos na ból i sen. Dostałam coś do kroplówki i zasnęłam.
żadnych skurczy nie było. Od rana znów badania, podwójna kroplówka i nic.
Przywożą usg, przychodzą inni lekarze, ordynator się wścieka, że rozmawiam z mężem przez komórke.
Decydują o założeniu zestawu folleya.
Za pierwszym razem dostaje jakieś lekkie znieczulenie. Wkładają mi dwie rurki z piłeczkami na końcu, przez rurki wlewają chyba sól fizjologiczną. Na drugim końcu rurki wieszają odważniki. One mają powodować, że ten zestaw przechodząc przez szyjke rozszerzy ją. Pilnuje tego stażysta.
Pojawiają się skurcze, ostre, nagłe, krzycze, on każe mi być cicho.
Zestaw wypada, dwie położne stoją nad tym i żadna nie chce podnieść. A ja wpadam w przerażenie, że to dziecko wypadło. Wraca ordynator, każe zakładać jeszcze raz. Ale już nikt nie myśli o znieczuleniu. Najpierw odkażają mnie, ale to ch..... piecze, dre się. Mam ich gdzieś, zakładają mi maske z tlenem, nic to nie daje. Młody lekarz mówi "panie ordynatorze moge ja spróbować założyć", on się zgadza a ten mnie męczy dość długo. Boli.
Po założeniu sprawdza ile przytyła położna, dowcipkują sobie, a ja leze z nogami na żelastwach pół dnia.
Znów bolesne skurcze, dre się, już mi wisi co mówią, że cicho. Już nie moge.
Zestaw znów wypada ale coś jest nie tak bo robi się zamieszanie. Krwawie.
Panika, salowe przebierają mnie w jakąś podomke, mówią "biedna kobieta nareszcie ją zoperują". Wiozą mnie gdzieś. Widze dużo lekarzy.
Chwile wcześniej jakiś lekarz mówi do mnie, że jestem takim trudnym przypadkiem, że operacja to ciężka sprawa. Moge się zarazić posocznicą i umrzeć, że mają ze mną same problemy.
Anestezjolog w biegu pyta mnie o wage i kiedy jadłam ostatnio. Mówie, że 2 dni temu. Zawożą mnie na sale operacyjną, rozbierają do naga, położna wkłuwa mi się w nadgarstek z wenflonem, druga smaruje mnie od brzucha do kolan na żółto. Anestezjolog mówi do mnie prosze spać prosze spać. A mi się wydaje, że jak zamkne oczy to oni nie będą wiedzieć czy już śpie i mnie utną na żywca. Kładzie mi maske na twarz i każe zamykać oczy. Zamykam o odlatuje, jest przed 14. Budze się na innej sal, patrze na zegar jest 17. Obok siedzi mąż. Przychodzi położna od nadwagi i zniecierpliwionym tonem pyta czy zabieramy dziecko. Mąż mówi ale żona śpi, na co ona nie śpi, muszą państwo już zdecydować. Próbuje zebrać myśli, przypomnieć sobie wszystko. Mówie, że chce go zabrać bo wiem, że to syn. Mąż mówi "chcesz przez to wszystko przechodzić", mówie dobrze to prosimy o kremacje w szpitalu. Kobieta wychodzi bez słowa. Dziś żałuje tej decyzji.
Zabierają mnie na oddział ginekologii.
Znów trafiam na niemiłą położną, za co.
Ale przychodzi nowa zmiana i kobiety anioły. Leże plackiem dwa dni, potem próba wstania kończy się padnięciem. Dostaje dwa woreczki krwi, leki. Ucze się chodzić na nowo, brzuch boli jakbym miała tak żelazko przyklejone.
Przychodzi fizjoterapeutka, jest u mnie całe 5 minut. Mąż mi pomaga chodzić, położne czuwają nademną. Nie jest tam źle. Pojawia się troskliwa położna która bandażuje mi piersi bo leci mi mleko a nikt wcześniej o tym nie pomyślał. Ona pomaga mi pokonać dystans z łożka do zlewu, który wydaje się nie do przebycia. Ból i ból. Pomaga dolargan i dużo snu. Chce stamtąd uciec, jestem na sali sama, płacze i nie rozumiem czemu znów, czemu kolejne dziecko odeszło.
Czemu kolejny raz nie oszczędzono mi przynajmiej bólu fizycznego.
Wychodze do domu po tygodniu.

Dlaczego tak boje się porodu-Matylda 2006-09-22 19:49:37

Dzień
30.09.1999 godzina 10
Lekarz prowadzący moją ciąże podczas usg na które przyjechałam bo nie czułam od rana żadnych ruchów mówi, że dziecko nie żyje bo udusiło się pępowiną.
Szok, niedowierzanie.
Godzina 11 zjawiam się na porodówce, przyjmują mnie badają, robią ponowne usg, kładą na taki ogólny oddział na sali z dziewczyną po poronieniu, dziewczyną w ciąży i kobietą po operacji.
Wyje, płacze mąż.
Dostaje kroplówke, tabletki, co chwile sprawdzają mi rozwarcie. Pamiętam, że o 11.45 zaczynają się bóle krzyżowe, drapie ściane bo boli.
Przyjeżdza zszokowana rodzina.
Leże i czekam. Przychodzą skurcze, dość bolesne. O 16 lekarz decyduje się przenieść mnie na sale porodową. Gramole się na wielkie łóżko z czarną skają. Bóle są tak mocne co 3,4 minuty,że dre się na całe gardło.
Wydaje mi się, że nie przeżyje kolejnego skurcze, wyje i krzycze "ludzie pomóżcie mi". Salowa ucieka.
Położne przychodzą w milczeniu, badają, wychodzą. Lekarz przychodzi i mówi, że nie mogę mieć cc, że bezpieczniej rodzić naturalnie, że tak trzeba.
Jezu jak to bolało.
O 19 wraca lekarz i decyduje żeby mi podać coś przeciwbólowego. Czuje taką ulge jak nigdy. Przychodzi Mama pyta co się stało, czy na pewno nie czułam ruchów, że to niemożliwe. Jestem zmęczona, pytania mnie drażnią.
Mam wrażenie jakbym przeniosła się w inny świat.
Znów badanie, jest rozwarcie około 19.30. Są też skurcze parte.
Przychodzi lekarz i każe mi przeć, sam kładzie się na brzuch i wyciska dziecko.
Matylda rodzi się o 19.50. Położna mówi "to córka", odpowiadam "wiem".
Mierzy ją i waży, nic nie widze.
Przynoszą termofor, rodze łożysko, oglądają, jest w porządku. Lekarz bierze Matylde i pyta czy chce ją zobaczyć. Unosze się lekko i dotykam jej rączki. To chwila którą zapamiętam na zawsze, ten miękki dotyk, to pulchne ciało. Miała 54 cm, ważyła 3450.
Miała takie ciemne włoski i była taka śliczna. A ja byłam między życiem a niebytem nie wzięłam jej na ręce nie przytuliłam, nikt z rodziny jej nie widział. NIe myślałam logicznie, nie wiedziałam, że to jedyne chwile kiedy ją widze. Przyjechała karetka z czarną taśmą i zabrała ją do dużego szpitala.
Wtedy porodówka mieściła się w małym obskurnym budynku osiedle obok szpitala miejskiego.
Znów dostaje leki, zasypiam, jak przez mgłe widze jak lekarz szykuje nici.
Budze się w środku nocy na płacz dziecka i wstaje do niego. Padam w drzwiach, łapie mnie położna i kładzie do łóżka. Nie wolno mi wstawać cały dzień, podmywają mnie, zmieniają podkłady, non stop relanium. Coś mówią, tłumaczą, że dziecko miało wady genetyczne, że i tak by nie przeżyło.
że mam zrobić badania, żeby nie robić problemów ginekologowi prowadzącemu.
Dwa dni po pionują mnie, każą chodzić, puszczają wode żebym nauczyła się załatwiać. Wypisują mnie na trzeci dzień. Mówią, że przyjdzie położna sprawdzić szwy. Mówią, że tak się zdarza, jestem młoda itp itd.
Szukamy dziecka w dużym szpitalu, wciąż nie było sekcji, każą czekać, dzwonić.
Papierki, ksiądz, szukanie miejsca na cmentarzu, wszystkim zajmuje się mąż.
Jestem słaba, padam w domu, dzwonie na porodówke, położna każe mi zjeść surówke. Mąż zabiera mnie i jedzie. Jest ten lekarz od porodu. Przepisuje jakieś leki, dziś już nie pamiętam.
Po tygodniu jakoś funkcjonuje, ale chodze jak kaczka, bolą szwy.
Po wyciagnięciu bolesnym jak nie wiem co, zwiększa się krwawienie, każdy ruch to fontanna.
Jestem słaba. Moja siostra odwoluje wesele, zostają przy przyjęciu weselnym.
Jade na ślub i obiad, potem wracam do domu.
Pogrzeb to tylko pokropek, ksiądz ciągle myli płeć, ja znów wyje. Jak wyciągają z auta małą trumienke, jak wpuszczają ją do grobu. Tyle czekania, przygotowania, marzeń, planów w tej minucie się skończyło zupełnie.
Dużo białych kwiatów.
Co pamiętam z porodu oprócz cierpienia psychicznego ogromny nieludzki ból.
Słowa ordynatora "szkoda taka duża ciąża", słowa lekarza prowadzącego "niepowodzenia się zdarzają".
O psychologu nikt nie pomyślał.

Moje lęki 2006-09-18 20:58:01

Gosia napisała, że boi się marzyć. Myśle nad tym i chyba moge powiedzieć to samo o sobie. Wiem, że mam duże szanse ale wiem, że nie mam pewności.
Chwilami wydaje mi się, że znów się nie uda. Ona dobrze to ujęła my się boimy.
Nie umiem się cieszyć każdym dniem, każdym kopniakiem, nie umiem. Budze się rano nie z uśmiechem ale z lękiem czy poczuje ruchy. Wystarczy, że coś zaboli pociągnie już włącza się alarm czy coś nie tak. Nie umiem inaczej.
Nawet jak składaliśmy mebelki to w ciszy, spokojnie, przy uwagach o funkcjonalności. żadne z nas nie umiało połączyć dziecka i łóżeczka. Tak cieszę się, że są. Do tego piękna pościel, cudna narzuta z Anglii.
Ale tak strasznie się boje, że znów...że będą puste, że nie będzie nam dane.
Tyle osób trzyma kciuki, tyle osób pyta, czuje taki ciężar, że nie podołam, że znów zawiode.
Lubie swój brzuszek, lubie kiedy się rusza, lubie to uczucie, że stworzyliśmy taką małą osóbke, że jest we mnie cała moja.
Są dni kiedy wydaje mi się, że wszystko będzie fajnie, wyciągam wtedy te maleńkie ubranka i układam je, segreguje. A są takie dni jak dziś, jak teraz gdy myśle, że nie. Wtedy chowam je głęboko.
Jestem nerwowa, łatwo wybucham, przeczytałam w jakiejś gazecie, że ludzie którzy się boją reagują agresją.
Znam strach od lat, żyje z nim.
Jak się człowiek uczy wiary, pewności, sam, przez psychologa, przez leki?
Nie mogę płakać przy mężu, on nie umie pocieszyć a nie chce mu dokładać smutku.
Wiem, że też mu ciężko, nie dotyka brzucha, nie patrzy. Nie wiem czy nie umie okazać emocji czy się boi.
Myślałam, że jestem taka silna. Nie jestem bo spanikowałam jak mnie położyli na 3 dni do szpitala. Jestem silną siłą dziewczyn z forum i z bloga, to słowa Małgosik.
Jestem do kitu. Marudze bo nie umiem wstać z łóżka, bo mi ciężko. A jakie to ma znaczenie, kiedy ważne jest coś innego, ktoś inny.
Czemu wciąż tyle we mnie egoizmu.
Minęło 31 tyg, jestem w 32 i dziś zaczęłam 8 miesiąc. Sporo czasu.
Przepraszam, że się wybeczałam, może tego mi było trzeba. A może nie umiałabym do kogoś na żywo. Jakoś łatwiej mi pisać niż mówić.

Badanie wyszło dobrze 2006-09-13 20:10:06

Dziękuje za kciuki.
W badaniu nic nie znaleziono, tzn zmian w mózgu typu guz. Uffffff

Kciuki dla męża 2006-09-12 19:10:23

Mąż od lat cierpi na migreny. W tym czasie zjadł już tone leków.
Nowa lekarka neurolog wysłała go najpierw na eeg a jutro na tomografie komputerową głowy.
On się boi i ja też.
Proszę o kciuki by badanie nic nie wykazało w sensie guzków itp.
Prosze

3 dni w szpitalu 2006-09-05 16:54:03

Właśnie wróciłam ze szpitala w Rybniku.
Pojechałam w sobote pod wieczór bo miałam takie lekkie bóle w pachwinie a że trwały cały dzień to troszke mnie to niepokoiło.
Nie bolało, tylko tak jakby mi prąd sekunde dwie przeleciał i tak co jakiś czas, podobnie jak dwa dni wcześniej na dole brzucha.
No ale w szpitalu okazało się, że nie robią żadnego ktg, żadnych badań, każdą ciężarną która zgłasza się do nich z czymkolwiek od razu kładą do łóżka. Całe szczęście, że na wszelki wypadek wzięłam torbe z koszulą i kapciami.
Przyjął mnie przemiły lekarz, zbadał, zrobił usg i powiedział, że owszem nic się nie dzieje ale przecież to teraz się nie dzieje a za godzine nie wiadomo. Dlatego muszą położyć mnie na 2,3 dni.
A mnie z tego stresu to już nic nie bolało.
Poryczałam się jak to ja dałam buzi mężowi i poszłam na oddział.
Leżałam sobie grzecznie niedziele i poniedziałek. Dostawałam magnez i scopolan czy coś. Badali tętno co 3 godz ale nie specjalnie mi, tylko na całym oddziale. Ktg robią ale tylko wysokim ciążom.
W poniedziałek na obchodzie był tabun lekarzy i ordynator bardzo suchy w obejściu człowiek. Jak zobaczył moją historie czyli 4 ciąża, 3 poród, 0 dzieci to usłyszałam a to my panią tu zostawiamy. Z szoku nie zapytałam na ile tylko wyłam jak wyszli.
Rodzina już zmęczona moim nastrojem, nie odbierałam telefonów bo czułam się psychicznie koszmarnie. Za to przepraszam dzwoniące.
Po pierwsze dlatego, że szpital zawsze u mnie oznaczał kłopoty i zły koniec. Więc automatycznie wspomnienia wróciły. Po drugie nie wiedziałam na ile mnie chcą zostawić, do końca? No i bałam się złapać coś w szpitalu a wiadomo, że bakterii tam ogrom jak to w szpitalu.
A dziś rano znów obchód i ten sam ordynator mówi do badania, pytał znów z czym do nich przyjechałam itd. Powiedział, że to ciąża wysokiego ryzyka ale nie widzi żadnego zagrożenia, szyjka zamknięta, bóli nie ma, brzuch miękki, tętno prawidłowe do domu.
No to wyszłam. Jutro mam do odbioru wypis i zwolnienie.
Jestem słaba psychicznie jak się okazuje, pobyt w szpitalu mnie przeraził, leżenie dołowało choć wiem, że to dla dobra dziecka.
Ale nie wyszłam na prośbe to była ich decyzja, powiedziałam, że wróce do porodu. Personel średni bardzo miły, niektóre położne anioły. Salowe też w miare, lekarze jak wszędzie różni ale i tak lepsi niż u nas w mieście.
Bo też mnie pytali czemu u nich powiedziałam, że lepszy szpital.
Teraz moge powiedzieć, że nie było źle ale wole w domu. Przystopuje ze sprzątaniem i pracą i będę więcej leżakowała. Byłam w biurze umówić się z szefową na rozmowe, później obiadek u Mamy i leżakowanie w domu. Siostra obiecała mi ogarnąć mieszkanie.
Bardzo dziękuje za wsparcie i kciuki.

_________________
info: autor: alina
mail: elle@eranet.pl

miasto: Jastrzębie Zdrój

Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna.
dzieciaki:
»Nataniel
ur. 2006-11-08

» Leon-aniołek
ur. 2002-08-13

»Matylda-aniołek
ur. 1999-08-30

mój foto.dzieciak
Disney
linki: archiwum
202420232022202120202019201820172016201520142013201220112010200920082007200620052004

poczatek: 2004-08-04
subskrybcja jeśli chcesz otrzymywać @ o nowych wpisach na tym blogu, wpisz swój adres e-mail poniżej: