Dziwne te wakacje były.
Niby długie a ja mam wrażenie, że wcale nie byliśmy na urlopie.
Siemion zdołał tylko jeden tydzień ciągiem siedzieć nad morzem i to akurat kiedy pogoda się zepsuła.
Mimo to właśnie te siedem ostatnich dni wakacji okazało się najfajniesze. Nie było już mojej mamy, jeździliśmy do Sopotu na Molo, do Gdyni do Akwarium, do Gdańska na Jarmark św. Dominika, łaziliśmy po lesie i po plaży (las chyba bardziej mi się podobał) a nawet zaliczyliśmy jedną dyskotekę gdzie oczywiście Malina musiała uskutecznić Karaoke i wywijała na parkiecie aż nazajutrz zakwasy miała.
Dziewczyny spędziły w towarzystwie jodu, piachu i lasu równe 4 tygodnie.
Starsza zrobiła się pannicą. Poważnie rozmawia, dyskutuje i poważnie się kłóci.
Młodsza urosła, zaczęła chodzić ale na szczęście nadal jest takim słodziakiem jakim była. Chociaż... skoro urosła to jest nawet większym.
Wróciliśmy przed długim weekendem z nastawieniem na ciężką pracę w domu.
Piszę "w domu" a najczęściej mówię "na budowie". Nawet Kaja mnie pytała "Mamo? My mieszkamy na budowie?"
Czekała na mnie góra prania, prasowania, masa sprzątania, układania, rozpakowywania i niestety wszystkie te góry mnie zasypały i nie dałam rady się wygrzebać.
Na szczęście dziewczyny całkiem fajnie zaaklimatyzowały się w nowym miejscu. Stęsknionie za swoimi zabawkami nie chciały wyjść z pokoju przez 3 godziny. Mają znane sobie meble, łóżka, więc nie czują się obco.
Tylko ja ciągle przestawiam rzeczy w kuchni z szuflad do szafek i z szafek do szuflad. Zanoszę coś na strych i za chwilę z tym wracam bo jednak się przyda.
Mój brak zorganizowania aż w oczy kole przy przedsięwzięciu tego rozmiaru. Liczę na to że po montażu szaf wnękowych nieco łatwiej będzie mi się w tym wszystkim odnaleźć i poczuć, że to M√ìJ dom a nie budowa.