Malinowy Majtek 2005-05-25 12:03:02

Zacznę od tekstu rymowanego z poprzedniego weekendu długiego:
Krowa to moja przyjaciółka nowa!
tekst oczywiście by Kaja
Zobaczymy jakimi rymowankami zaowocuje nasz dzisiejszy, również weekendowy wyjazd.

Weekend robotniczo-flagowo-konstytucyjny czyli pierwszomajowy spędziliśmy na Podlasiu. Natomiast ten najbliższy spędzimy na wodzie, na Mazurach, na łodzi, a przy okazji być może zahaczymy o Kadzidłowo czyli park dzikich zwierząt i o inne atrakcje.
Jedziemy z przyjaciółmi, którzy mają dwóch synów: Tomcia i Maciusia. Tomcio jest 10 miesięcy starszy od Kai, ale wygląda na to, że tworzą razem całkiem zgraną parę.
Przedwczoraj na ten przykład byli nierozłączni na 'dmuchanym' placu zabaw przy Multikinie. Wdrapywali się na ogromną dmuchaną kurę i trzymając się za ręce z dzikim okrzykiem radości zjeżdżali prawie pionowo w dół (byłam tam na górze, więc wiem co mówię).
Oczywiście kłócić się też potrafią, ale wierzę, że nam łajby nie zatopią.

Wszyscy dorośli uczestnicy wyprawy to doświadczeni żeglarze, nawet sternicy, tylko jedna załogantka nie ma oficjalnych papierów potwierdzających tę 'wytrawność'. Majtkiem PPP (Przynieś, Podaj, Pozamiataj) będę zatem JA :)
Dam im wszystkim za to w nocy popalić.
Jak się będę przewracać z boku na bok to z pewnością burta zaskrzypi, fały zadzwonią o maszt, butelki się przewrócą w bakistach, a to wszystko przy wdzięcznym akompaniamencie mojego sapania, stękania i chrapania.
Uroczo :D

Zabieramy ze sobą baterię środków anty-insektowych, ale i tak pewnie komarzyska potną nam zadki. Ważne, żeby Kai nie zjadły, bo mi bidulka znowu spuchnie i na długo zostaną ślady.

Ostatnio Kaja była na Mazurach jeszcze jako 6-cio miesięczny płód. Ciekawe czy coś pamięta ;)
Natalia ma większe szanse na zapamiętanie rejsu, bo ma już 8 m-cy.

Z żeglarskim pozdrowieniem!
Majtek Malinka :)

Nos pełen skarbów 2005-05-17 11:53:00

Coś ten blog zacofany...

Może już po tym wpisie przeżucę się znów na pisanie na bieżąco :)

Pewnego wieczora w Egipcie Kaja z Amelią siedziały w Shisha barze i zbierały kamyczki. Siemiona wywiało i długo nie wracał. Kaja natomiast w pewnym momencie dopadła do swoich butów, migiem je założyła i pobiegła w nieznanym kierunku.
Byłam pewna, że poleciała poszaleć na scenie, ale tam jej nie było. Sprawdziłam w barze, gdzie chodziłyśmy po picie - nie ma jej. Rozglądam się, szukam między stolikami, przy stołach z jedzeniem - ani śladu. Zaczęłam się lekko niepokoić, ale widzę, że Jarek - tata Amelii - zlokalizaował moje dziecię. Podchodzę do niej i pytam czemu mi uciekła, a ona odpowiada, że ma kamyk w nosie, bo chciała, żeby jej kaszel przeszedł :-o

Spękałam.
Kamyk widzę, ale wyjąć nie mam jak i czym. Zatykam palcem drożną dziurkę i proszę 'dmuchnij' na co Kaja... wciąga powietrze.
Pomyślałam, że kamyk jest na tyle płytko, że być może uda mi się go od góry zaczepić i wydłubać.
Efekt - wepchnęłam go dalej (to tak ku przestrodze - ponoć zawsze wpycha się dalej przy próbie samodzielnego wyjęcia ciała obcego).

Na szczęście znalazłam Siemiona, bo to wyjątkowo opanowany człowiek i na spokojnie podszedł do tematu. Poszliśmy do wolnego stolika i pojawił się pomysł - odrobina pieprzu do noska. Jakby się przy kichaniu udało zatkać drożną dziurkę to kamyk powinien wylecieć.
Pieprz to był średni pomysł... Nie wiem nawet jak, ale przy okazji wpadł do oka, więc zafundowaliśmy Kai dodatkowe atrakcje. Z braku wody pod ręką, mama niewiele myśląc... wylizała dziecku oczko co natychmiast pomogło.
Niestety nawet po tym jak odrobina pieprzu dostała się do noska - Kaja wcale nie miała ochoty kichać :(
Wreszcie Siemion wziął do ręki chusteczkę, przyłożył Kai do nosa i jeszcze raz poprosił: "Dmuchnij". Kamyk wyleciał, ja się rozbeczałam, a Kaja zaczęła kichać.

Losy kamyka nie są znane. Wiem, że przyleciał z nami do Polski, ale potem zaginął.

Dwa tygodnie później, dokładnie w ubiegły czwartek, dzwoni do mnie roztrzęsiona opiekunka z informacją, że Kaja włożyła sobie malutki klocek do noska...
Wszelkie sposoby zawiodły, więc jedziemy na dyżur laryngologiczny. żeby było śmieszniej dyżur był w Dziekanowie Leśnym czyli raptem 50 km od naszego domu (jak miałby się tam ktoś dostać bez samochodu? toż to jakieś 100 zł za taksówkę).
Wchodzimy do gabinetu. Pani dr chyba już 20-tą godzinę dyżuruje, bo minę ma niewyraźną, albo to jej cecha wrodzona.
Siedzi, patrzy się, zadaje jedno pytanie, każe usiąść z dzieckiem na kolanach i chce zajrzeć do nosa.
Baba z miną kata, w białym kitlu, z lampą na jednym oku, z metalowym narzędziem w jednym ręku, bez jednego słowa bezpośrednio do Kai chce się do niej 'dobrać'. Była jeszcze daleko, a już Kaja zaczęła się wyrywać i krzyczeć...
Po kilku próbach udało się zajrzeć do noska i podobno nic tam nie było. Pani twierdzi, że musiało wypaść. Mi się to wydaje mało prawdopodobne i zastanawiam się czy Kaja mogła to połknąć czy np. siedzi jej to gdzieś w zatokach ;)

Tym razem był to złoty malutki pieniążek lego z nowego zestawu klocków 'Wyspa skarbów'. Z jednej strony dobrze, bo nie spęcznieje i nie wyrośnie jej nic z nosa, z drugiej już się boję co będzie następne...

Egipt wieczorową porą 2005-05-16 09:59:32

Jeszcze kilka akapitów o Egipcie i chyba na tym trzeba zakończyć wakacyjne wspomnienia :)

Popołudnie, jak już pisałam, to zazwyczaj czas spędzony na basenie.
Sporo się tam działo za sprawą animatorów. Siemion chętnie udzielał się sportowo, więc zawsze do niego podchodzili i wyciągali na piłkę wodną, ping-ponga czy siatkówkę. Była też gimnastyka typu tai-chi, aerobik i ćwiczenia dla pań w wodzie (zdarzyło mi się nawet trochę pomachać nogami). Ani razu nie widziałam, żeby ktoś grał w 'mega szachy', ale za to dziewczyny miały mega zabawę. Wbiegały na szachownicę i robiły 'porządek' czyli ustawiały wszystkie pionki i figury na tzw. kupie. Czasem nawet segregowały towarzystwo kolorystycznie :)



Kończyliśmy te atrakcje około 18-tej, bo o dziwo już zaczynało zmierzchać.
Kąpanie, przebieranie, czasem wiadomości w TVN i można iść na kolację.
Stoliki były wieczorem ustawiane pod gołym niebem. Z jednej strony morze, z drugiej 3 bary, po środku 100 stolików i scena, na której codziennie były organizowane atrakcje dla turystów.
Zaczynało się zawsze od dyskoteki dla dzieci. Wszyscy animatorzy wskakiwali na scenę, ustawiali dzieci w kółko i pokazywali mini układy choreograficzne do kilku piosenek. Codziennie był ten sam zestaw i Kaja już za czwartym razem 'dośpiewywała' słowa, które wpadły jej w ucho. Chętnie skakała pomiędzy dzieciakami, a czasem nawet dołączała się do układu z przesunięciem w fazie, czyli ze sporym opóźnieniem.



Po dyskotece następowała część 'artystyczna' :) Skecz, taniec brzucha, folklor, wybory miss, itp.
Największe wrażenie zrobił na nas taniec Derwisza. Facet miał na sobie dwie sztywne spódnice, kręcił się non-stop przez 20 minut w jedną stronę i wyczyniał różne cuda z tymi spódnicami.



Na koniec wchodził między ludzi i kręcił kiecą nad głowami. Dziewczynom też się 'dostało' :)



Najczęściej zaraz po dyskotece Kaja z Amelią pędziły na poduchy czyli do Shisha Baru. Przed wejściem trzeba było zdjąć buty i znaleźć sobie wygodne miejsce na poduszce, zamówić faję wodną lub pyszną herbatę i delektować się pełnym brzuchem, bryzą morską i zapachem aromatycznych fajek.



Dziewczyny szalały na poduchach ile wlezie. Skakały po nich, robiły fikołki i nakręcały się tak, że czasem ciężko je było poskromić.
Na dokładkę obok był mały plac zabaw i w drodze do pokoju nie dało się go ominąć.
Poniżej Kaja w samochodzie. Tego wieczora zażądała czepka i bez niego nie chciała wyjść z domu. Paradowała w tym czepku kąpielowym przez całą kolację.



Tak nam się dobrze wieczorem siedziało, leżało i leniuchowało, że nie raz wracaliśmy do pokoju około 23-ciej.

Małe podsumowanie
Ogólnie - wakacje zaliczam do bardzo udanych. Połowa kwietnia to był dla mnie ostatni dzwonek na wyjazd (7 miesiąc ciąży). Chcieliśmy pobyczyć się na plaży, wygrzać w słońcu i nie wydać na to więcej niż nasze miesięczne zarobki, więc padło na Egipt.
Miałam obawy przed zatruciem i wysokimi temperaturami, poza tym nigdy mnie tam nie ciągnęło, ale nie żałuję tego wyboru. Zatrucie nas ominęło (była nieco inna przemiana materii, ale nic tragicznego ;), słońce nie spaliło dzięki grubym warstwom kremu, a wysoka temperatura nie była uciążliwa dzięki suchemu klimatowi i wietrznej pogodzie.

Plusy:
- bardzo fajny hotel za małe pieniądze - super jedzenie, dużo atrakcji, dobre warunki w pokojach
-piekne rafy koralowe 10 metrow od brzegu
- wycieczki organizowane profesjonalnie i bezpiecznie
- duży plac zabaw, opiekunka do dzieci, rysowanie, malowanie, itp.
- przesympatyczna obsługa w hotelu i cały team animatorów
- optymalna temperatura powietrza - b. ciepło, ale nie za gorąco

Minusy:
- poczucie zagrożenia - wszędzie na ulicach 'rogatki' z uzbrojonymi policjantami, wycieczki tylko w konwojach z ochroną, informacje o zamachach terrorystycznych na turystów...
- brak mozliwosci spedzania czasu poza hotelem - po pierwsze nie ma gdzie iść np. wieczorem na spacer, po drugie nawet gdyby bylo, to strach wystawic nos za mury hotelu
- zle zorganizowana opcja 'all inclusive' - powinna się nazywać 'some inclusive' bo nie wszystko było wliczone, poza tym na każdą zamówioną rzecz trzeba było wypisywać kwitek
- dosc czesto smietnik na plazy i w wodzie - jakby ze statkow byly wywalane smieci, ktore potem ladowaly na plazy i nie bylo to zbyt gorliwie sprzatane
- beznadziejni wrecz handlarze - namolni, upierdliwi i strasznie denerwujący; jeden na dziesięciu był do zniesienia; konieczność targowania się o cenę

Generalnie lubię spedzać wakacje z poczuciem swobody i spontaniczności. Tutaj tego nie było, ale jednocześnie nie brakowało mi tego bardzo, bo ze względu na ciążę i małe dziecko i tak specjalnie byśmy nie poszaleli.
Cieszę się, że tam byłam, zobaczyłam Luxor i te niesamowite rafy koralowe. Nie widziałam piramid i wielu innych przepięknych zabytków, ale przez najbliższych parę lat nie czuję potrzeby nadrabiania tych zaległości. Wolę pojechać do Włoch, Grecji, Francji, Hiszpanii, Portugalii czyli tam gdzie mogę wsiąść w samochód i jechać gdzie mnie oczy i fantazja poniosą, iść wieczorem do knajpki i nie czuć zagrożenia.
Być może na emeryturze postanowię znów odwiedzić Egipt. Wsiądę na luksusowy statek-hotel i płynąc po Nilu 'zaliczę' najważniejsze zabytki tego kraju :)

Uha-chucha i te de :) 2005-05-11 10:41:55

Czyli część trzecia wieści z brzucha i mały przerywnik w egipskich relacjach, na które znów czasu brakuje.

Byłam w poniedziałek u lekarza. Na wizycie potwierdziło się, że urlop i wypoczynek w ciąży to jest to, co tygryski lubią najbardziej (to mój chiński znak zodiaku ;) ) Pani doktor miała przy karcie wyniki analiz i okazało się co następuje:
- obciążenie glukozą - bardzo ładnie, czyli o cukrzycy ciążowej nie ma mowy
- krew - wszystkie wskaźniki się poprawiły, a ze mnie wyjątko niesubordynowana pacjentka i niestety o pigułach przypominam sobie mniej więcej raz na miesiąc; żelaza, witamin, magnezu, foliku czy innych wynalazków nie łykam bo jestem... niepoważna i zapominalska. Mimo to po moich wynikach krwi nie widać, żebym była w ciąży i miała 'rozcienczoną krew'.
- mocz - bez zmian czyli super

Serducho na KTG galopowało jak ta lala. Aż miło było posłuchać.
Pani doktor dała mi skierowanie na USG, co odrobinę mnie zdziwiło, bo nastawiałam się na badanie dopiero za 5-6 tygodni, ale z ochotą poszłam już następnego dnia podglądać berbecia.

I tu znowu bez zmian (czytaj: wszystko w porządku). Ludzik leży sobie głową w dół, kopie starą matkę głównie w prawy bok, rośnie jak na drożdżach i waży już 2150 g. Ponad wszelką wątpliwość potwierdziły się podejrzenia o braku siusiaka :) Sama widziałam, że Natalia na pewno jest kobietą.
Bosko ziewała (aż się rozczuliłam) i był moment, że trzymała dwa paluchy w buzi - wskazujący i środkowy.

Po tym USG zaczęłam wchodzić w fazę Nie_Mogę_Się_Już_Doczekać! Nawet jedno pranie mini-ciuszków zrobiłam. Teraz zaczynam kombinować gdzie je wszystkie upchnąć.

Rośnij mała i chodź do mamy!

Typowy dzień urlopowicza 2005-05-05 12:18:00

'Psecies jus jest jasno! Tseba wstawać!

Codziennie w okolicach 7-8 rano taki właśnie rześki i radosny okrzyk Kajovy budził nas do życia.
W pokoju były dwa łóżka 'dorosłe' i dostawka dla dziecka. Po złączeniu dużych łóżek mieliśmy do spania coś na kształt boiska 2 x 2,40 m.
Szeroko i tak wygodnie, że dopiero po kilku podskokach dzieciaka z lądowaniem na nodze/głowie/brzuchu zaczynaliśmy wykonywać powolne ruchy w kierunku śniadania.
Od razu smarowaliśmy Kaję i siebie kremami z faktorami, żeby do plażowania 'nabrały mocy'.

W jadłodajni - gwar i zamieszanie. Miałam wrażenie, że pracuje tam 20 kucharzy, 50 kelnerów i 10 kierowników d/s żywienia.
Co z tego, że codziennie na śniadanie był ten sam zestaw dań? Było tego tyle, że każdy sam mógł sobie różnicować menu. Jaja gotowane, jajecznica na parze, jaja sadzone, omlety z farszem do wyboru, naleśniki, parówki, płatki kukurydziane i inne do mleka, świeże warzywa, zapiekane pomidory... (tu mała przerwa, bo na samo wspomnienie zaśliniłam klawiaturę)

...pyszne bułeczki, ciasta, soki, kawa, herbata i jeszcze na pewno o wielu rzeczach zapomniałam.

Około 9-10 szukaliśmy leżaka na plaży, co nie zawsze było łatwe, bo Rosjanie i niektórzy Polacy zajmowali co lepsze pozycje jeszcze przed śniadaniem, albo nawet przed pierwszym siusiu (Siemion raz od 5-tej rano robił zdjęcia i już o 6-tej widział pierwsze plażowe sępy).
Nigdy się jednak nie zdarzyło, żeby w ogóle nie został dla nas parasol i leżak. Plaża miała jakieś 500 metrów, była szeroka i mimo, że nasz bałtycki piach jest bez porównania lepszy, to ten też do bab się nadawał



To było najistotniejsze, bo przy samej wodzie Kaja nie zawsze chciała się długo bawić, a nawet gdyby chciała to ją zabierałam pod parasol z obawy przed poparzeniem. Oczywiście tym od słońca, bo mimo, że bałam się poparzenia przez meduzy, okazały się całkiem niegroźne.



Razem z Amelią dziewczyny grzebały się w piachu z rozkoszą, a w cieniu pod parasolem było bardzo przyjemnie. Kaja znajdowała też w piachu kraby, muszelki i kawałki koralowców.
Uwielbiała plażę i często zaraz po pierwszym porannym okrzyku następował drugi: "No idziemy jus nad to morze?"



Punktualnie o pierwszej staraliśmy się być na lunchu. Wózek był niezbędny, bo po pięciu gryzach Kaja zamykała oczy, po siedmiu już przestawała gryźć i trzeba było jej o tym przypominać, a po ośmu już twardo spała.
Najczęściej towarzyszyłam Kai w leżakowaniu, a Siemion grał w piłkę wodną, w siatkówkę, robił zdjęcia albo czytał gazety przy basenie.

Po twardym, dwugodzinnym śnie Kaja wstawała, odsłaniała grube kotary i wołała: "Co my tu robimy? Psecies jest jasno! Musimy isc na basen!"

Szybka decyzja: gacie kąpielowe czy różowy kostium i już pędzimy całe 50 metrów na basen.

Przy basenie barek, a tam piwa, wina, inne napoje wyskokowe, a poza tym 7UP, cola, mirinda itp. Kaja już po 4 dniach nauczyła się sama zamawiać dla siebie picie. Stawiałam ją na wysokim stołku barowym, a ona nieśmiało mówiła do uśmiechniętego barmana 'Sewenapo poprose'.

Po krótkim oswojeniu się z temperaturą wody, mogliśmy siedzieć w basenie godzinami.



Skakać, zjeżdżać na zjeżdżalni i leżeć pępkiem do góry



Byliśmy pod wrażeniem jak Kaja sprawnie 'majtała' nogami pod wodą. Potrafiła wisząc na tym kółku niesamowinie szybko się kręcić wokół własnej osi wołając, że jest meduzką. Musimy koniecznie chodzić z nią regularnie na basen, bo widać, że z każdą kąpielą czuje sie się pewniej wodzie.

Tym postanowieniem i zdjęciem wieloryba basenowego na dziś zakończę, bo znowu przesadziłam.



Pozdrawiasy :)

Zwiedzamy... 2005-05-04 14:17:59

Wyjeżdżałam z nastawieniem następującym:
żadnych wycieczek fakultatywnych! Po co męczyć dzieciaki? To starsze z podziwiania grobowców przyjemności mieć nie będzie, a młodsze jeszcze się przegrzeje albo co.

Na miejscu moje podejście do tematu ewoluowało :)

Może przepłyniemy się łodzią ze szklanym dnem, żeby Kaja obejrzała rybki?
Właściwie skoro jest tu też Amelia to może by tak ruszyć do Luxoru? Tylko 250 km - dziewczyny będą się razem bawić i może nie będzie tak źle?
A rejs po Morzu Czerwonym? Siemion by dał nura pod wodę, a my z Kają będziemy kibicować...

Druga rzecz, która przed wyjazdem zwróciła naszą uwagę to ceny wycieczek. Nikt nie krył, że te organizowane przez biuro (rezydenta) są najdroższe i najlepiej poszukać lokalnego przewoźnika, a tym samym zaoszczędzić 60-70% ceny. Na szczęście przed decyzją o wycieczkach zobaczyłam film video nakręcony przez turystów korzystających z miejscowych przewoźników i wolałam nie oszczędzać na bezpieczeństwie, wygodzie i pewności, że wrócimy w komplecie :)

Pierwszy nasz 'wypad' to łódź ze szklanym dnem. Zaprzyjaźniona rodzinka też się wybrała i sądziliśmy, że to głównie atrakcja dla dziewczyn, które rzeczywiście przepychały się przy szybie i piszczały z radości poszukując Nemo i Dori.



Okazało się, że rodzice też mieli kupę radości - widoki, zdjęcia, rejs po morzu - wszystko nam się podobało.

Nie bez obaw, ale jednak zdecydowaliśmy się też na Luxor. Podróż wygodnym, klimatyzowanym autokarem nie była tak uciążliwa jak myślałam.
Zwiedzaliśmy świątynię w Karnaku, Dolinę Królów, świątynię Hatszepsut, fabrykę alabastru, widzieliśmy kolosy Memnona i można było przepłynąć łodzią przez Nil.

Na początek Karnak. Niby samo południe i na termometrze ponad 40 stopni w cieniu, ale zwiedzanie trwało niewiele ponad godzinę, a upał był łatwiejszy do zniesienia niż u nas 30st.

Małe turystki świetnie się bawiły



a to co widzieliśmy zrobiło na nas ogromne wrazenie. Szczególnie kolumny - ponad 20-to metrowe giganty pokryte hieroglifami. Siemion i Kaja to te dwa tyci-ludziki po środku :)



O dziwo, wcale źle nie odczułam 20-to stopniowej różnicy temperatur między tym co na dworze, a tym co w autokarze :) Oczywiście czuło się przyjemny chłód, ale nie było żadnych chorych gardeł ani nic podobnego.
Po Karnaku pojechaliśmy na pyszny obiad (na jedzenie w ogóle nie mogliśmy narzekać). Potem były Kolosy Memnona i fabryka alabastru gdzie nabyliśmy drogą kupna kilka pamiątek targując się przy okazji z niezłym skutkiem.

Najbardziej gorąco było w Dolinie Królów. Kaja zasnęła i zwiedziła wszystko w wózku, przykryta moją białą bluzką.
To tu odkryto 62 grobowce królów, ale obecnie 10 jest dostępnych dla turystów, a wszystkie znaleziska przeniesiono do muzeum narodowego w Kairze (ponoć na dokładne zwiedzenie całego muzeum potrzeba około 9 miesięcy).

Zaraz obok Doliny znajduje się świątynia grobowa królowej Hatszepsut
Siemion został ze śpiącym Kajtkiem w autokarze a ja zwiedziłam, zrobiłam zdjęcia, posłuchałam naszego uroczego przewodnika (Egipcjanin mówiący po polsku) i starałam się omijać z daleka namolnych handlarzy pamiątkami, którzy oblepiają turystów przy każdym zabytku niczym muchy.

Na koniec Siemion przepłynął Nil łodzią i dołączył do naszego autokaru po drugiej stronie, gdzie czekał na nas konwój - 100 autokarów eskortowanych przez policję. W drodze powrotnej włączyli nam film - Indiana Jones (hehe) a na postoju była największa z całej wycieczki atrakcja dla dzieci - wielbłądy (czyli dromadery)! Kaja i Amelia aż się trzęsły z radości, że mogą je dotknąć i nie chciały odejść od nich na krok.

Pod koniec wyjazdu pojechaliśmy jeszcze na nurkowanie. Wsiedliśmy na wielką łódź - 4 pokłady, barek, kajuty do spania, taras do opalania itp. Panowie przekonywali mnie, że ostatnie badania dowodzą o nieszkodliwości nurkowania dla kobiet w ciąży. Mimo to - nie ryzykowałam :) Siemion ma kilkanaście zdjęć pod wodą, ja mam kilka na wodzie.



Naprawdę maska, rurka i płetwy wystarczą, żeby zachwycić się rafą koralową, ilością i kolorami zwierząt, które tam żyją. Jednak taka rafa oddalona od ośrodków turystycznych jest o wiele ciekawsza. Ta przy hotelu też była cudna, ale widać było na niej zniszczenia, a tam - bajka!
Kaja nawet dała się namówić na wejście do wody. Dostała mini kamizelkę i popływała sobie ze mną wśród meduz, które o dziwo wcale nie parzą.
Po rejsie spędziliśmy trochę czasu w samej Hurghadzie i szczerze mówiąc ucieszyłam się, że nasz hotel był 50 km od tego miasta. Ceny w sklepach koło nas - nieporównywalnie niższe, plaża większa i piaszczysta, hotele - tylko 10 i oddalone od siebie, a w Hurghadzie - około 120 hoteli, jeden na drugim i wycinki plaży, na których leży człowiek na człowieku. Takie przynajmniej mieliśmy wrażenie :)

OK. Na razie wystarczy.
Pozdrawiam w egipskim nastroju!

Panie pilocie! Kaja w samolocie! 2005-05-03 12:28:38

No to lecimy - czyli cofamy się w czasie o jakiś miesiąc.

Po dwóch zmianach terminu wylotu i jednej przylotu, nareszcie nadszedł ten dzień - 9 kwietnia. Dotychczas kwiecień nie miał nic wspólnego z wakacjami, a w tym roku to nasz jedyny, prawdziwy i wyczekany urlop. Ostatnio byliśmy na dwutygodniowych 'wczasach' w czerwcu 2003.

Walizki pożyczyliśmy od rodziców i większość spakowaliśmy już w poprzedni weekend. W piątek i w sobotę rano dopakowaliśmy tylko te najpotrzebniejsze rzeczy typu pasta, szczotka, aparat i komputer :)

Godzina wylotu była bardzo przyzwoita - wyszliśmy z domu nieco przed 8-mą, odebraliśmy bilety, odprawiliśmy się i o 10:30 samolot oderwał się od ziemi.



Oczywiście tak jak można było przypuszczać, najbardziej przejęta lotem i podróżą była malina. Nie to, żebym się bała lotu, bo trochę już w życiu latałam i nigdy mnie to nie przerażało. Obawiałam się o Kaję, a ona świetnie wszystko zniosła. Znalazła koleżankę Amelkę, trochę się z nią bawiła, trochę pospała, jedynie przy lądowaniu uszy się zatkały i było trochę krzyku.

Pierwsze wrażenie na lotnisku w Hurghadzie - nieprzyjemne. Bród, upał, egipscy policjanci z bronią i czasem ich krzyki sprawiły, że chciałam stamtąd jak najszybciej uciec. Za to już w naszym hotelu było zupełnie inaczej. Wszyscy serdeczni, uśmiechnięci, życzliwi i niesłychanie wrażliwi na dzieci. Jak to zwykle - my i druga rodzina z dzieckiem wygramoliliśmy się z autokaru jako ostatni, więc do recepcji stało przed nami jakieś 40 osób.
Rezydentka bardzo miło nas zaskoczyła - głośno powiedziała, że są tu dwie rodziny z dziećmi i zaprasza je na początek (potem się dowiedziałam, że sama ma 2 letniego synka, a na dokładkę jest w ciąży). Tym sposobem mieliśmy bardzo fajny pokój - blisko do morza, blisko do basenu, niedaleko Amelki i trochę dalej na posiłki, ale spacery dobrze nam w tym lenistwie robiły.

Rozpisałam się trochę. Następne odcinki będą mniej szczegółowe.

Chociaż... nie obiecuję.

Esther miała rację czyli akcja nocnik :) 2005-05-01 14:28:26

Już niebawem mam nadzieję znaleźć trochę czasu na opisanie podróży do Egiptu, ale poczekam jeszcze na możliwość wstawiania zdjęć.

Na razie chcę przyznać rację Esther, która kiedyś napisała coś bardzo mądrego na temat nauki samodzielności nocnikowo-kibelkowej. Jej opinia na ten temat jest mniej więcej taka:
są dwa podejścia do tematu 'odpieluszania'-
1. skoro dziecko ma np. pół roku/rok/18 m-cy* (wstaw dowolny wiek) to już najwyższy czas zacząć naukę, zrezygnować z pieluch, sadzać co godzinę na nocnik i czekać aż coś się w nim pojawi. Skutek: marnowanie czasu swojego i dziecka; skupianie się na kupie i siku zamiast rozwijania innych, również cennych umiejętności ze znacznie lepszymi efektami; zasikane dywany, kanapy, fotele, łóżka i podłogi; czas nauki - zazwyczaj do ukończenia 2-go roku życia lub dłużej.

2. nie zaprzątać sobie zbytnio głowy tego typu problemami, mówić dziecku o co chodzi z nocnikiem/kibelkiem, zachęcać czasem ale do niczego nie zmuszać i czekać na ten piękny dzień kiedy dzieciak pójdzie do łazienki, rozbierze się, zrobi co trzeba i ew. zawoła mamę, żeby pomogła się ubrać.

Ten piękny dzień u nas nastąpił tuż przed wyjazdem na wakacje. W Egipcie leciutko doskonaliliśmy umiejętności, a teraz je tylko szlifujemy. Poszło nadzwyczaj łatwo jeśli chodzi o siku. Nadal jest trochę problemów 'kupnych' ale sukcesy też zostały zarejestrowane.

Innymi słowy Kaja ma 2 lata i 4 miesiące i właśnie nauczyła się korzystać z nocnika. Być może wg niektórych to strasznie późno, ale ja się niezmiernie cieszę, że nauka zajęła nam jedynie 3-4 tygodnie, a nie np 10 miesięcy.
info: kliknij aby zobaczyc wieksze

autor: malinka
mail: malynia100@wp.pl

miasto: Warszawa

W Malinowym Domu czyli leniwie-letnie, kolorowo-jesienne, iskrząco-zimowe i odświeżająco-wiosenne zapiski niecodzienne.
dzieciaki:
»Kaja
ur. 2002-12-24

» Natalia
ur. 2005-07-23

»Jagoda
ur. 2010-09-08

mój foto.dzieciak
¦miechu
linki: archiwum
202420232022202120202019201820172016201520142013201220112010200920082007200620052004

poczatek: 2004-07-21


subskrybcja jeśli chcesz otrzymywać @ o nowych wpisach na tym blogu, wpisz swój adres e-mail poniżej: