Urodziny 2011-05-28 08:44:52
Kolejne bez tortu, bez świeczek i jakieś wyjątkowo trudne. 9-te.
Bywały lata, w których podkreślaliśmy swoją rodzinność, byliśmy dla siebie aniołami, delektowaliśmy się tym, że mamy siebie. Ale tym razem nie jest łatwo.
Przyglądałam się klasie w naszej szkole, z która przystąpiłbyś do pierwszej komunii, przygotowywałam dla różnych dzieci komunijne zaproszenia, albumy, widziałam dumnych i wzruszonych rodziców. Może to to wprowadziło zamęt i zwiększoną tęsknotę.
Ta noc była okrutna. Przez kilkanaście godzin znów w pamięci próbowałam urodzić Cię szczęśliwie- zasnęłam w okolicy godziny, w której przyszedłeś na świat. Do dziś boli mnie ta cisza, która wtedy nam towarzyszyła. Ciałem miotają drgawki, których nie mogli opanować lekarze- bo przyczyna ich powstała w mojej psychice...
Czasem w komentarzach czytuje pełne rozpaczy pytania Jak żyć?
Nie raz próbuje coś odpowiedzieć, siedzę przed klawiaturą, bezradnie poszukuję odpowiednich słów i... poddaję się.
Wiem, że da się. Mamy dwóch wspaniałych synów tu na ziemi, wreszcie ramiona wypełnione przytuleniem, ciepłe małe dłonie wplątane w nasze palce. Często w myślach powtarzam Bogu, jak bardzo dziękuję za każdą niezwykła chwile z nimi.
Ale jednocześnie towarzyszy mi przyczajony lęk, że kogoś z naszej naziemnej drużyny może nagle zabraknąć...
Albo przychodzi kolejny maj, kolejne rozterki, pytania czy ja, matka, mogłam coś więcej...
Ciągle balansuję pomiędzy szczęściem, tęsknotą, nadzieją i bólem, miłością i strachem.
To już chyba nieuniknione, kiedy jest się skrzydlatym rodzicem.
Dziś siadam z ciepłą herbatą i wspomnieniami ze wszystkimi, którzy są nam bliscy, a także z tymi, którzy też tęsknią, leczą swoje rodzicielskie poranienia.