4 lata temu.... dokladnie pamietam :) 2006-04-26 08:52:46 25 kwiecien 2002 - dzien przed porodem Zuzi, pamietam go dokladnie :)
Byl upalny czwartek (juz chyba od miesiaca chodzilo sie z krotkim rekawkiem i w sandalach - ku mojej uciesze ;) )
Od 1 kwietnia bylam na urlopie, nie musialam - chcialam :)
Czulam sie wysmienicie , mimo, ze termin porodu (17 kwiecien) dawno minal, nic nie bolalo, nic nie dokuczalo, apetycik dopisywal, bylo super!
Co dwa dni chodzilam na kontrolne ktg, pan doktor z usmiechem zapowiedzial, ze jesli 10 dni po terminie (wypadalo na 27 kwiecien) nic nie bedzie sie dzialo zaprasza do szpitala :/
ale wrocmy do pamietnego dnia 25 kwietnia :) Tego wlasnie dnia cala paka zaproszeni bylismy do przyjaciol na fondue :) czyli na wyzerke nieco zakrapiana :P (ja zakrapialam soczkiem pomaranczowym ;) ) Siedzielismy do 3 w nocy, obzeralismy sie nawet po nocy (nie moglismy doprowadzic do tego, zeby jedzonko pyszne sie zmarnowalo ;)) Wszyscy drinkowali, wznoszac szczere toasty za jak najszybsze moje skurcze:) Wrocilismy do domku przed 4 czyli juz 26 kwietnia :D Zuzia dala mi pospac jedynie 2 godzinki.... Po godz 6 poczulam , ze sie zaczelo! oho - pomyslalam toasty zadzialaly w ekspresowym tempie... Torby spakowane czekaly na wyjazd do szpitala od dawna...
Po godzinie 7 bylismy juz w drodze do szpitala, zabierajac po drodze moja mame, ktora musiala byc przy swojej malej coreczce :P
Nigdy nie zapomne siedmiu godzin spedzonych na szpitalnym drewnianym bardzo niewygodnym krzeselku w 'poczekalni' czekajac na cesarke... Akurat w tym dniu dzieci rodzilo sie jak grzyby po deszczu :) czekalam az zwolni sie sala...(wolalam czekac z moimi bliskimi niz na szpitalnym lozku na porodowce, dlaczego (?) nie wiem :) Skurcze dokuczaly , zwijalam sie z bolu co 5 minut, oblewaly mnie poty... Moja mama i mezus cierpieli ze mna...
Nie zapomne ciaglych telefonow od przyjaciol i znajomych z pytaniem 'i jak??!!'
Wreszcie ok 14.30 dostalam zaproszenie :) Pamietam kazda minute na lozku porodowym, czego nie bede opowiadac.... Pamietam moje rekordowe cisnienie z nerwow :)
O 14.45 moj maz uslyszal krzyk swojej coreczki, a moja mama swojej pierwszej wnusi....
Pamietam te chwile kiedy przyszla polozna z malym cudnym pachnacym zawiniatkiem.... te granatowe oczeta wpatrzone we mnie - MAMUSIE!.... cudne chwile... (ech i znow sie poplakalam ze wzruszenia :) )
I moje szczescie dokladnie o godzinie 14.45 bedzie mialo juz 4 latka, nie moge uwierzyc... juz CZTERY! Kiedy to zlecialo...
Swieta swieta i po swietach (i dobrze..) 2006-04-18 08:11:38 Swieta... czas spedzony milo i sympatycznie w rodzinnym gronie. Ulubione swiateczne spacerki z rodzinka... wspolne zbieranie fiolkow, przesiadywanie na laweczkach i lapanie promieni slonecznych.... Po spacerkach pachnaca kawa i wypieki domowej roboty.... Uwielbiamy!!!
A Swieta Wielkanocne 2006........ owszem swieta w rodzinnym gronie [ponad 20 osob] milo i sympatycznie, ale.... no wlasnie... zaczelo sie juz w wielki czwartek:
Wielki Czwartek - Zuzia wraca z przedszkola skrecajac sie z bolu brzuszka, w domu zaczyna wymiotowac, zwraca wszystko, nawet wypijane po pol lyzeczki wody co 20min jak zalecila pani doktor, meczyla sie tak do 22... Potem oklad na brzuszek ze spirytusu - pomogl... albo to tylko zbieg okolicznosci...
Wielki Piatek - Zuzia zostaje w domu z tatusiem nie idzie do przedszkola, od rana na chrupkach i kromkach z ulubionym dzemem (ktorych i tak jesc nie za bardzo chce, brak apetytu po wczorajszym, wcale sie nie dziwie) Potem zjada miske cienkiego rosolku. jest lepiej na szczescie
Wielka Sobota - tatusko dal rade podniesc sie z lozka dopiero okolo godz. 19 :( :/ :[ , no nie liczac sciezki lozko-wc... wymioty, oslabienie itp...
Zuzia jakos sie trzymala, humor dopisywal, z apetytem nadal nie najlepiej...
Pomyslalam... Zuzia czwartek, tatus sobota, to ja pewnie wielka niedziela, lub poniedzialek.... ale nie..... oj nie... Przejelam paleczke jeszcze w Wielka Sobote ok 20... 'Na rzesach' wykapalam Zuzie... potem zaleglam... Dobrzem ze moj slubny mogl sie podniesc... bo jak na zlosc Zuzia budzila sie w nocy 2 razy... snily jej sie 'zle rzeczy'... Ja sie ruszyc nie moglam....
Dobrze poczulam sie (no w miare) ok 4 w nocy... Niby przeszlam wirusisko najlagodniej, ale z najwieksza czestotliwoscia odwiedzalam wc :/
Wielka Niedziela - sniadanie wielkanocne, obiad wielkanocny oraz wielkanocna kolacja :D - w wielkim gronie juz wyzej wspomnianym u wujostwa... Wszystko fajnie, tylko zero przyjemnosci z jedzenia pysznosci :/ Mezus juz ok, dobrze, ze chociaz on... Zuzka rano zaliczyla juz zupe mleczna, ktora pochlonela z predkoscia swiatla...
Mnie niestety mulilo prawie caly dzien, dopiero z wieczorka kuzynostwo namowilo na 'sete' :) pomoglo :P Wrocilam do zycia :)
Wielki poniedzialek - znow muląco u mojego B. , i to samo co ja w niedziele, zero przyjemnosci z jedzenia :( nadrabialam za niego ja ;)
Aha no i jeszcze wspomniane tak bardzo uwielbiane swiateczne spacery - NICI z tego ! :((( Pogoda typowo barowa poczynajac od soboty (nie padalo, ale wialo tak, ze koszyki z rak wyrywalo), konczac na wielkanocnym poniedzialku.... no sorry rozpogodzilo sie ok 17... dopiero wtedy zaliczylismy swiateczny spacer....
Na szczescie Zuzia ok :) tfu tfu...
A dzis od rana wielkie slonce, ani pol chmurki na niebie... trafia mnie, no nie moglo byc tak np w niedziele??!!
echhhhh mam nadzieje, ze swieta wielkanocne 2007 beda takie o jakich marzymy....
PS. przez cale swieta (nie liczac soboty) nie wypilam filizanki kawy :[ na ciasto tez nie mialam ochoty... Nadrobie ;) duzo zostalo ;)
|