Tak chorobom mowimy nie, od grudnia stale coś, ja zasmarkana co chwile , Wojtus lapie wirusy jak gabka, swieta zamiast nad morzem, nad jeziorkiem w domu, babcia od Wojtka "kupila " angine ropna mnie znow rozbiera...
Ale i tak bylo wesolo, bo widzac radosc dziecka wszystko wydaje sie byc pieknym i zawsze mozna znalezc jakas pozytywna strone tych okolicznosci.
Ze smutniejszych rzeczy to nasz przymusowy odwyk od przedszkola, ale Wojtus bedzie mogl tym samym szybciej pojechac z babcia na Weltyn i tam bawic sie z dziecmi tylko niech przyjdzie ta wiosna prawdziwa :)
Ze swieconka poszlismy a niektorzy "niejadki" wcinali kielbaske juz przed kosciolem,
potem dziadek nie wytrzymal ze swoim zajaczkowym prezentem i w ten oto sposob wnuczek rybaka znalazl w bucikach wedke :) troszke do konca Wojtus nie byl pewien , czy to faktycznie dla niego.
Odbyly sie proby na sucho bez ofiar w ludziach, lampach i wazonach :)
Nastepne prezenty zostawil zajaczek w niedziele rano w naszych swiatecznych kacikach, wszystkie zostaly znalezione :) a poszukiwanie bylo juz z samego ranca.
A poniedzialek rano mokry :) najpierw budzenie najwiekszego spiocha czyli taty,
potem podstepny telefon do dziadka i jego zwabienie celem oblania...
potem znow wspolna zasadzka na tate i wodna wojna :)